piątek, 29 marca 2013

Sernik murzynek jak marzenie


Mam dwa przepisy na sernik. Jeden bez spodu (który piekę od "pradziejów"), drugi - owszem, na kruchym cieście i tzw. kruszonką  Kiedy dodać do ciasta kakao, wyjdzie sernik murzynek. I o nim rzecz będzie. Nie dlatego, że lepszy - dylemat przedstawiony domownikom, który sernik upiec, wprawia ich w stan zacięcia się trybów. Przedłużanie tego stanu (czyli pozostawienie im wolnej ręki) zmusiłoby mnie do pieczenia obu, a to już byłaby rozpusta. Jak zwykle przydaje się więc moja drobna sugestia - "To może sernik-murzynek, bo ostatnio był ten co zawsze?" Ponadto, o tym, że piszę o serniku-murzynku zadecydowała okoliczność taka, że akurat uwieczniłam go na zdjęciach. Zdjęcia, oczywiście, nie oddają jego smaku, zapewniam więc iż sernik jest wyborny i łatwy do wykonania (powiem dlaczego). Warstwa sera jest odpowiednio słodka, a przy tym zwarta, dzięki czemu można odkroić nawet cieniutkie kawałki. Jest wilgotny, ale nie mokry, zwięzły i elastyczny, ale nie gumowaty, sycący i smakowity - jak to sernik. No i nie ma z nim niespodzianek typu: tak ładnie wyrósł, ale potem oklapł!
Ale do rzeczy! Oto przepis na sernik murzynek (tortownica 28 cm):

wtorek, 26 marca 2013

Fasolka po bretońsku na szybko


Ciągle jeszcze zimno, człek energii potrzebuje, by do wiosny (która tymczasem z astronomii robi sobie śmichy-chichy) przetrwać. Kiedy upał, skwar i ukrop, nikt nawet nie pomyśli o dość ciężkostrawnej fasoli, a jeśli już, to o fasolce szparagowej,  delikatnej i lekkostrawnej, rzecz jasna. Każda pora roku kojarzy się z wyraźnie innym zestawem dań, na które mamy ochotę. Zimą akurat, niestety, nie dam się opędzić lekką surówką i młodym ziemniaczkiem - to przystoi latem, gdy bardziej potrzebne są sole mineralne i woda - zawarte w warzywach i owocach.
Któregoś zimnego dnia natknęłam się na puszkę białej fasoli, którą trzymałam w zanadrzu z przeznaczeniem na zupę fasolową. Ale ona spojrzała na mnie i przemówiła - "po bretońsku!"  Nie było dyskusji. Proszę bardzo! Głodna byłam jak diabli, bo właśnie wróciłam zziębnięta do domu; kucharki, łajzy jednej, oczywiście, nie było, ciepły obiadek na mnie nie czekał... Na szczęście, grelina (hormon głodu) sprawiła, że nadzwyczaj szybko i składnie wykombinowałam sposób błyskawicznego przyrządzenia fasolki po bretońsku. Opatrzność, a raczej zaopatrzenie mi sprzyjało, bo potrzebne produkty miałam na podorędziu, więc wszystko poszło wręcz automatycznie. Krojenie, podsmażanie, mieszanie i doprawianie zajęło mi maksymalnie 20 minut, a danie smakowało tak wybornie, że... od samego wspominania znowu robię się głodna.

niedziela, 24 marca 2013

Kotlet z piersi kurczaka sauté



Kotlety z piersi kurczaka można przygotować naprawdę szybko, ponieważ... nie wymagają panierowania. Będą soczyste i aromatyczne, nietuczące (no bo samo mięsko) i na pewno nie pomylą się ze schabowymi. To dla mnie ważne, bo bardzo lubię urozmaicenia, zwłaszcza osiągane najprostszym sposobem  :-) .
Kiedyś przyrządzałam je identycznie jak kotlety schabowe (nawet lekko rozbijałam, przyprawiałam solą i pieprzem, panierowałam w jajku i bułce tartej), ale pewnego razu bardzo się śpieszyłam i postanowiłam usmażyć je bez panierki. Wyszły przepysznie i od tego czasu robię je w wersji sauté.
Ważne jest tylko oczyszczenie mięsa z błon oraz ścięgien (przynajmniej ja to robię) oraz przyprawienie co najmniej 20 minut przed smażeniem. Zapewniam, że każde mięso potrzebuje czasu, by przesiąknąć przyprawami (tu używam przyprawy do kurczaka), warto więc przewidzieć na to choćby kilkanaście minut i np. w tym czasie obrać ziemniaki, przygotować surówkę czy pozmywać naczynia. Czas pozostawienia mięsa w przyprawie odpłaci się sowicie - mięsko będzie przyprawione także wewnątrz, a nie jak to często bywa - na powierzchni czujesz przyprawy, ale w środku pozostaje jałowe i mdłe.
Jak przygotować piersi kurczaka do smażenia?
Pierś kurczaka, zwłaszcza większa potrafi mieć grubość nawet 3-4, a nawet 5 cm. Mięso to jest delikatne i nie może być bardzo długo smażone, ale tak duża warstwa mięsa nie usmaży się w pięć minut. Smażąc dłużej narażamy na przypalenie, a przynajmniej przesuszenie tej cieńszej części na drugim końcu piersi.

piątek, 22 marca 2013

Skubnąć skubańca skubanego

Skubnąć skubańca skubanego
Do tego ciasta, znanego pod różnymi nazwami (skubaniec, kruszon lub pleśniak) można wykorzystać różne owoce (świeże, rozmrożone, z kompotu lub suszone), ale także wszelkie marmolady i konfitury. Najczęściej wykorzystuję jabłka (pokrojone w małe kawałki), agrest, rabarbar, banany, wiśnie, a nawet brzoskwinie czy małe truskawki. Ale nadzienie owocowe powinno być dość słodkie i zwarte, dlatego mieszam je z gęstymi dżemami lub marmoladami własnej roboty. To świetny sposób na wykorzystanie zalegających zapasów tego typu przetworów, które prawdopodobnie nie zyskają już zainteresowania domowników oraz dosłodzenie mniej zwięzłych owoców świeżych.
Ciacho jest niebiańskie! Dość mocno słodkie (piana z cukrem), lecz o wyraźnym kwaskowatym smaku, jaki nadaje mu nadzienie owocowo-dżemowe. Dzięki temu smakuje i nie mdli - do ostatniego okruszka. Jest to chyba ostatnie ciasto z mojej puli, które okrywa warstwa ubitej piany z cukrem. Zamierzałam o nim napisać dużo później, ale ponieważ zbliżają się święta, postanowiłam zrobić to teraz, gdyż z pewnością będzie świetną propozycją na wielkanocny podwieczorek. Tym bardziej, że jako ciasto półkruche, nie jest trudne do wykonania. Zagniecione ciasto powinno być wyziębione przed wyłożeniem go na blaszkę. I tutaj należy dopatrywać się istotnej zalety, ponieważ... można je zagnieść np. w piątek wieczorem, a upiec w sobotę, w dogodnym momencie.
Mam dwa przepisy na skubańca, lecz są one bardzo podobne. Zatrzymałam je dlatego, że służą mi niejednokrotnie jako wytyczne od do. Dzięki ich porównywaniu doszłam do słusznego wniosku, że można sobie pozwolić na pewną dowolność proporcji. Poniżej podaję przepis, proporcje nienaruszalne są podane w konkretnych ilościach, natomiast te ruchome, można zastosować wg uznania czy stanu zaopatrzenia:

środa, 20 marca 2013

Jajko nie tylko święcone


Poświęcenie zawartości koszyczka wielkanocnego jest symbolicznym zakończeniem Wielkiego Postu. Co prawda, to nie oznacza to, że już świętujemy, ale... sytuacja powoli, lecz wyraźnie zaczyna się zmieniać. Poświęcony koszyczek stawiamy na stole, przy którym następnego dnia zjemy wielkanocne śniadanie.
Po południu Wielką Sobotę domowy rozgardiasz powoli przycicha, co miało być, to już posprzątane (co najwyżej zostały kosmetycznie niedobitki), co miało się upiec, to już stygnie, albo ewentualnie jeszcze dochodzi w piecu... No i te zapachy! Pachnie ciastem i świątecznymi potrawami, poza tym, niezależnie od pogody i tak czuć wiosnę. Wszystko budzi się do życia, wbrew wszelkim kaprysom pogody. I my też. Po zimowym wyciszeniu, znów czujemy przypływ świeżych sił, chęci do działania.
Do świąt jeszcze parę dni, ale właśnie teraz nadeszła pora, by zacząć się ruszać i zrzucać nagromadzony tłuszczyk, który pomagał nam przetrwać zimne, ciemne, często ponure i krótkie dni. Ja już rozpoczęłam sezon treningowy - korzystając z ładnej pogody... umyłam dwa okna, zdjęłam, uprałam, wyprasowałam i powiesiłam firanki, przetrząsnęłam i uporządkowałam szafę, słowem - zaczęłam działać na szybszych obrotach. W tym tygodniu załatwię wszystkie większe wiosenne porządki, by w przyszłym zebrać się do kulinarnych przygotowań.
Może to ciut za wcześnie, ale dziś napiszę o koszyczku wielkanocnym, co powinno w nim się znaleźć, by zadośćuczynić tradycji i móc symbolicznie poświęcić wszystkie świąteczne potrawy.

poniedziałek, 18 marca 2013

Kokosowe cudo od ręki


Ciasto o nazwie "Kokosowe cudo" jest, w moim przypadku, naturalną konsekwencją wcześniejszego przygotowania deseru tiramisu. To dlatego, że zostaje mi 5 białek i, zwykle, trochę kwaśnej śmietany (np. po rogalikach półfrancuskich). Gdy dodam wiórki kokosowe, no i parę typowych dla ciasta składników - pyszne ciasto kokosowe jest kwestią kilkunastu minut mieszania i ubijania oraz niezbędnego czasu pieczenia. Później wystarczy zająć się czymś przez pół godzinki (wszystko po to, by zniewalający zapach nie podkusił do złego), aby ciasto wystygło... Zaznaczam, że dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu kolejności wypieków, niniejsze ciasto wychodzi całkiem tanio.
Nim przejdę do rzeczy, wspomnę o białkach jaj potrzebnych do ubicia piany (i późniejszego zmieszania z wiórkami) - przechowuję je w lodówce w zamkniętym pojemniku (doskonała jest szklanka z plastikową pokrywką po Nutelli), czasem dość długo. Ale to nic nie szkodzi - białka jaj (czyste, bez domieszki żółtka) można przechowywać w lodówce naprawdę długo (2-4 tygodnie wg mojej praktyki) i nic im się nie stanie. Inaczej ma się sprawa z żółtkami - po kilku dniach pojawia się pleśń, a przede wszystkim obsychają. Można je przechować je dobę w przykrytym kubeczku bez niczego, ale jeśli miałoby to trwać dłużej (2-4 dni), wówczas należy dodatkowo zabezpieczyć je warstwą cukru lub... soli. Zatem odkładając żółtka do lodówki, trzeba mieć pomysł, do czego je wykorzystamy (posłodzone nadają się do różnego rodzaju ciast słodkich, posolone... no cóż, nie bardzo miałabym do czego wykorzystać mocno posolone żółtka). Tak czy owak, nie polecam przetrzymywania żółtek dłużej niż 1-2 doby, bo szybko tracą swoje walory.
     No to teraz już opowiadam o moim cieście kokosowym, które "spożytkuje" większą ilość niepotrzebnych dotąd białek.
Składniki na ciasto kokosowe (na dużą blachę, żeby starczyło na 3 dni  :-)  ):

sobota, 16 marca 2013

Greliny atakują!


Wszystkie łakomczuchy wreszcie mogą poczuć się usprawiedliwione, przynajmniej po (znaczącej) części. To nie oni są winni swemu pociągowi do jedzenia, a nawet obżarstwu. To nie brak umiaru, samodyscypliny ani folgowanie nadmiernemu apetytowi! Nareszcie znalazło się jakieś naukowe uzasadnienie wzmożonego apetytu (głodu?), które każdy łakomczuch może śmiało wykorzystać, odpierając ataki zewnętrzne (kąśliwe uwagi) oraz wewnętrzne wyrzuty sumienia, gdy zmierza do lodówki. Wystarczy powiedzieć: "To nie ja, to grelina" i już spokojnie można się opychać, to znaczy zaspokajać głód.
A co to takiego, ta grelina?
Najczęściej zwana jest "hormonem głodu" i została odkryta dopiero w 1999 roku. Pusty żołądek uruchamia wydzielanie hormonu greliny, który informuje mózg o tym, że jesteśmy głodni. Kiedy żołądek jest wypełniony, do głosu dochodzi grupa neuronów wpływających na hamowanie łaknienia. Zwykle stężenie greliny rośnie przed posiłkami i maleje po ich zakończeniu. Im większa ilość hormonu w układzie, tym większe prawdopodobieństwo, że będziemy się przejadać.

Działanie greliny:

czwartek, 14 marca 2013

Placuszki, od których zęby się nie psują



Człowiek jednak uczy się całe życie. I dobrze, przynajmniej się rozwija. To znaczy - dobrze, jeśli nauczy się czegoś dobrego, pożytecznego lub... upichci coś smakowitego. Zachęcona opisem B. (tutaj) oraz krótką listą nieobcych mi składników, zdecydowałam się zrobić placuszki na kwaśnej śmietanie. Wyszły przepyszne, smakowały nawet Kochaniu, któremu od naleśników i wszelkich obiadów na słodko... zęby się psują (tak twierdzi!). Jak smakują? Znasz przecież smak naleśników z jabłkami i racuchów drożdżowych. Smak tych placuszków leży gdzieś pośrodku - są delikatne, bardziej pulchne niż ciasto naleśnikowe, i nie zatykają tak, jak to potrafią racuchy. Ja nie miałam problemu żeby zjeść na pniu urobek z dwóch rzutów :-). A, no właśnie! Oryginalny przepis przewiduje proporcję z dwóch jajek i nie będę go zmieniać, ale uprzedzam, że wychodzi całkiem sporo tych placuszków (o ile się nie pomyliłam, a mogłam, bo jadłam w trakcie - to wyszło przynajmniej 5 rzutów po około 10 małych placuszków na patelni (średnica 28 cm). Zmierzam do tego, że wyszło jakieś 50 sztuk, więc jeśli miałaby to być racja obiadowa (a tym bardziej przekąskowa) dla dwóch osób, to radzę zrobić ciasto tylko z połowy składników. Następnego dnia placuszki też są smaczne, ale to już nie to, co świeże.

Składniki na placuszki (proporcja na 4 osoby):

środa, 13 marca 2013

Trzynastego w środę

Trzynastego marca wypadł zimowo. Za to nie w piątek.

Czarne koty
Czarne koty wylegujące się na dachu samochodu, ani myślały przebiec mi drogę.

poniedziałek, 11 marca 2013

Strategia sprzątania


Oględnie rzecz ujmując, sprzątanie to dla mnie racjonalna konieczność niż pasjonujące hobby. Jeśli masz podobne odczucia - czytaj dalej. Ale jeżeli pucowanie, czyszczenie i porządkowanie zapewnia Ci stały dopływ endorfin - tutaj przerwij lekturę, bo dalej będą tylko "dziwne" rozważania o tym, jak zorganizować (i ukrócić) ten niecny proceder, by sprowadzić go do znośnego poziomu.
Eh, odkąd pokojówka rzuciła u mnie posadę, zostałam sama na włościach. A jest co sprzątać, co do tego nie mam wątpliwości. Jak okiełznać kurz i bałagan, co i z jaką częstotliwością myć i odkurzać? Czy należy do tego podejść globalnie i sprzątać po kolei każde pomieszczenie od A do Z? Czy może lepiej specjalistycznie, np. umyć wszystkie podłogi, odkurzyć wszelkie dywany i tapicerki, zetrzeć kurze ze wszystkich mebli, przechodząc od jednego do drugiego pomieszczenia tylko w tym jednym celu? Czy sprzątać codziennie wg ustalonego grafiku, czy raz w tygodniu porządnie od rana do wieczora, by przez resztę tygodnia móc (próbować) zapomnieć o temacie?
Chyba nie mam jednoznacznej odpowiedzi i żadna z opcji do końca się nie sprawdza. A wypróbowałam ich kilka, czym chętnie się podzielę.

Metoda 1 - Prosty grafik (tygodniowy)
Grafik dotyczący bieżących zadań zwykle obejmuje tydzień. Można ustalić (zapisać i powiesić w widocznym miejscu), że np. w poniedziałki i czwartki będzie odkurzanie dywanów i podłóg; pranie w piątki i soboty, odkurzanie mebli we wtorki i piątki itd. Jeśli "aktorów" jest więcej, każdego wypada obsadzić w jakiejś stosownej roli.

sobota, 9 marca 2013

To co na Wielkanoc?

Jeszcze trzy tygodnie do świąt Wielkiej Nocy, pomału nadchodzi czas planowania menu. Ja zachowuję spokój, mam przecież listę "Na Wielkanoc ZUPEŁNIE wystarczy", spisaną dawno temu na podstawie świeżych spostrzeżeń oraz nabytych doświadczeń. Mogę powiedzieć, że bywa ona moim kołem ratunkowym w chwilach przedświątecznego amoku, a na pewno jest bezpieczną przystanią - na jej podstawie zrobię listę zakupów oraz ustalę menu dostosowane, oczywiście, do aktualnej sytuacji. Tutaj muszę wyjaśnić, że "odwieczny" harmonogram tych świąt przewiduje śniadanie wielkanocne spędzone rodzinnie... u Dziadków. W tej sprawie niewiele mam do powiedzenia (a nawet gadania), czasem udaje mi się tylko "przemycić" na stół jakieś ciasto lub sałatkę.
Każdy ma inną sytuację, to oczywiste. Moja lista nie jest panaceum dla każdego, za to mnie sprawdza się doskonale. Chodzi w niej o to, by w przedświątecznym zamęcie nie pogubić się w tym, co: chciałabym a mogę zrobić, zrobiłabym (choćbym miała paść), ale nie ma sensu, bo nie zejdzie i tylko się zmarnuje. Przedstawiając swoją listę opierałam się na samodzielnie zdobytych doświadczeniach, utartych zwyczajach w mojej rodzinie oraz spodziewanych okolicznościach, w jakich święta te upłyną.

czwartek, 7 marca 2013

Szczypanie z fantazją


Masz coś z ubrania, co zalega Ci w szafie, bo nie nosisz? Nie nosisz, ale nie wyrzucasz; nie czujesz się w tym dobrze, ale ma ładny kolor albo wzór - więc leży sobie przez... lata? Miałam taką bluzkę - z dobrej jakości trykotu, miłego w dotyku, w ładnym pastelowym odcieniu, ot, zwykła bluzka (koszulka z długim rękawem) na co dzień. Nic takiego, ale ani jej nie lubiłam nosić, ani nie mogłam się zdobyć na jej wyrzucenie. Była dla mnie, po prostu zbyt obszerna, a przez to bezkształtna; czułam się w niej siermiężnie (tylko dać sierp w rękę i pogonić na łąkę).
Któregoś dnia, jesienią, podczas akcji wymiany odzieży z letniej na zimową (kiedyś o tym może napiszę), rzeczona bluzka znów trafiła do mojej podręcznej szafki. Wobec braku pomysłu na jej przeróbkę postanowiłam, że będę jej używać jako podkoszulki z długim rękawem - w sam raz podczas zimnych dni. Założyłam ją raz i drugi, ale po prawdzie, omijałam z daleka. Jednak krótko potem, gdy z zielonego kocyka uszyłam liściasty pokrowiec na pościel, coś mnie natchnęło. Przypomniało mi się też jak szyłam pokrowiec na kaloryfer i pomyślałam, że nie mam nic do stracenia. Albo się uda, albo wyrzucę i już! Trykot naprawdę dobrej jakości sprawił mi miłą niespodziankę podczas szycia. Wymyśliłam bowiem oryginalny sposób na dopasowanie bluzki. Jeśli któryś z projektantów mody ogłosi kiedyś nowy trend w modelowaniu odzieży, zaświadczcie, że ściągnął ode mnie. A jeśli ktoś już to wymyślił, ja daję słowo, że nigdy wcześniej tego nie widziałam.
Nie chodzi mi o sam pomysł przeszywania materiału, ale o dopasowanie np. bluzki drobnymi nieregularnymi  zakładeczkami (szczypankami?). Moja bluzka nie nadawała się do zwężenia po bokach - bez tego spłaszczała lub poszerzała mnie nie tam gdzie trzeba. Z kolei zrobienie grzecznych i symetrycznych zakładek jak przy tradycyjnym dopasowywaniu miałoby się nijak do trykotowej gładkiej bluzki, czyż nie???
Dlatego przerobiłam ją tak:

Mój sposób na dopasowanie trykotowej, bezkształtnej bluzki . Przód bluzki został zwężony pod biustem

wtorek, 5 marca 2013

Niby rogaliki niby półfrancuskie

Niby rogaliki niby półfrancuskie


Mam taki łatwy do wykonania przepis na pyszne rogaliki drożdżowe, które nie zawierają cukru. Można więc przygotować je, zarówno na słodko, jak i na słono, w zależności od nadzienia. Teoretycznie są więc mniej kaloryczne. Tyle, że te na słodko trzeba polukrować. Do zrobienia ciasta, oprócz drożdży, mąki, tłuszczu i jajek potrzebna jest kwaśna śmietana. To dzięki niej oraz sposobie wykonania ciasta (należy je wyziębić), rogaliki smakiem przypominają ciasto półfrancuskie. Ale jest z nim o wiele mniej roboty. A nawet jak na ciasto drożdżowe jest jej niewiele - wystarczy tylko zagnieść składniki, nie ma mowy o długotrwałym wyrabianiu. No i ma jeszcze jedną zaletę - ciasto drożdżowe zwykle następnego dnia smakuje znacznie gorzej. Ale nie to!
Dziwisz się czemu piszę o rogalikach, podczas gdy na zdjęciach są... ruloniki? Też to wyjaśnię. Ale zacznę od przepisu na ciasto drożdżowe, które smakiem i wyglądem bardzo przypomina ciasto półfrancuskie:
  • 5 dag drożdży
  • 50 dag mąki pszennej
  • 250 g margaryny z lodówki (łatwiej będzie zetrzeć na tarce)
  • 3 jaja
  • 1 szklanka kwaśnej śmietany 

sobota, 2 marca 2013

Siedem beczek

Muszelki w słonej wodzie długo pozostają wolne od glonów

Zjeść beczkę soli... Niemożliwe? A jednak! Beczka ma pojemność 50 litrów. Litr soli waży ok. 1,2 kg. Zatem beczka soli waży 60 kg netto. Podobno przeciętny Polak spożywa 15 g soli dziennie (tj. 2,5 łyżeczki), choć zalecana dawka wynosi 5 g. 15 g soli spożytej dziennie, to blisko 46 dag miesięcznie, czyli rocznie 5,5 kg. Żyjąc, powiedzmy 75 lat, w ciągu całego życia zjadamy... dobre 410 kg soli. Beczka soli to pikuś! Rachując jak wyżej, wyszło mi, że tzw. przeciętny zjadacz chleba (i soli), w swoim życiu skonsumuje jej w ilości bliskiej... siedmiu beczkom.
Zatem beczkę soli zjadamy średnio w ciągu 11 lat. Ile to jest w czasie "zjeść z kimś beczkę soli"? Okazuje się, że (przynajmniej w obecnych czasach, erze wysoko przetworzonej żywności) to wcale nie wieczność, bo zaledwie 5,5 roku - przyjmując, że jedna i druga osoba jest statystycznym Polakiem  :-) .
A nawet jeśli sądzisz, że spożywasz bardzo mało soli, to wiedz, że i tak w Twoim życiu na jednej beczce się nie skończy. Tym bardziej, że chlorek sodu (NaCl), czyli sól, ma wiele zastosowań, o czym za chwilę.
Sól to jedna z najstarszych przypraw, znana od zarania dziejów. Bezcenną właściwością był (i jest) jej dar podnoszenia smakowitości potraw, choć jej właściwości konserwujące były jeszcze ważniejsze. Swego czasu sól, wydobywana z podziemnych złóż, osiągała tak zawrotne ceny, że przez pewien czas była nawet środkiem płatniczym. Prawdopodobnie właśnie z tego okresu wzięło się powiedzenie o „słonych cenach”, a określenie "zjeść z kimś beczkę soli" kojarzyło się niemal z wiecznością.
Dziś sól jest tania i dostępna każdemu, często wręcz nadużywana.
Dawniej służyła w produkcji żywności jako środek konserwujący, lecz obecnie jej zastosowanie ma inne cele, mianowicie: