wtorek, 25 czerwca 2013

Francuska solówka w dwóch aktach


Paszteciki a'la pizza z ciasta francuskiego (nadzienie: cienka parówka, sos pomidorowy, żółty ser, przyprawy)

Były upały? Były. To i jeść się nie chciało. Ot, jakaś tam przekąska i dużo picia zupełnie wystarczyło.
Dwa dni tak przeleciały, ale trzeciego dnia po południu upał nagle ustał, niebo się zachmurzyło i poczułam nadciągający głód. Nie byłam na to przygotowana, nie zaplanowałam żadnego obiadu, licząc na to, że trochę winogron i truskawek oraz chłodna mizeria załatwią sprawę "konkretnych" posiłków do końca dnia. Akurat cały dzień byłam sama w domu - nie chciało mi się niczego gotować, choć planowałam upiec szybkie ciasto. Niestety, podstępna grelina zaatakowała mnie znienacka. Co to za nikczemne stworzenie pisałam już kiedyś. Wiedziałam zatem, że sytuacja wkrótce stanie się krytyczna. Nie dość, że opętała mnie ochota na coś konkretnego (i to zaraz), to na myśl o tym, że planowane ciasto będzie się piekło ze 40 minut, a potem jeszcze stygło przez co najmniej drugie tyle - normalnie mnie osłabiło!
Wyjęłam dwie (ostatnie) cienkie parówki z zamrażalnika planując zjeść je choćby z chlebem i musztardą. Na wszelki wypadek zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu czegokolwiek i oto znalazłam rulonik gotowego ciasta francuskiego kupiony z przeznaczeniem na pizzę. No, no, a gdyby tak wykorzystać je i do obiadu i do podwieczorku? Grelina okazała się niezrównanym inspiratorem (mogę potwierdzić wyniki badań naukowców, z których wynika, że lekki głód [czy może raczej stan pomiędzy głodem a sytością] mobilizuje intelekt do efektywniejszego myślenia i lepszego zapamiętywania). Pomysł na szybki obiad i podwieczorek narodził się zatem naturalnie i błyskawicznie.

Z gotowego ciasta francuskiego w niespełna 25 minut wyczarowałam sycący obiad i pyszny podwieczorek dla 1 osoby :-)


piątek, 21 czerwca 2013

Mizernie z wodą? To może mizeria?


Mizeria z zielonych ogórków

Jak nawadniać się w czasie upałów? Picie samej wody jest dobre, wręcz konieczne (przecież mnóstwo uchodzi przez skórę), ale organizm nie potrafi jej zatrzymać zbyt długo i niemal wszystko wypoci. Dlatego, jak radził Wojciech Cejrowski przed wyprawą w gorącą i wilgotną dżunglę, do wody należy dodać cokolwiek (np. sok owocowy, cytrynę, oranżadę w proszku), by wymusić trawienie, a więc i zatrzymanie wody w organizmie na dłużej.
Co jeść, by zatrzymać/uzupełnić sole mineralne w organizmie? Doskonałym zestawem izotonicznym jest zjedzenie posolonego (do smaku) pomidora i popicie go dwiema szklankami wody.
Co zjeść, gdy nie chce się jeść w takie upały, ale coś przecież trzeba? Wszelkie soczyste owoce (ach, marzę o arbuzie), albo np. mizerię z zielonych ogórków.
Ja mizerię robię tak :

środa, 19 czerwca 2013

Pęczak na sypko byle szybko



Kto lubi gulasz ten lubi i kaszę. Bo gulasz pasuje z różnymi dodatkami: ziemniakami, kopytkami, pyzami drożdżowymi, kluskami kładzionymi, makaronem, a przede wszystkim z różnego rodzaju kaszami. Akurat ten dodatek spośród wszystkich wcześniej wymienionych jest najzdrowszy. Zwykle gdy gotuję gulasz wystarcza go na dwa dni i wtedy staram się, aby jeden obiad wypadł z kaszą. Jak już wcześniej wspomniałam, najbardziej lubimy pęczak i na przykładzie tej kaszy pokażę, jak należy gotować większość kasz na sypko, czyli tak, żeby ziarna się nie kleiły. Uważam, że to nic trudnego. Mnie, nie chwaląc się, zawsze się udaje.
Najpierw należy odmierzyć odpowiednią ilość kaszy. Pełna szklanka suchej kaszy to dokładnie dwie porcje, więc np. dla czterech osób trzeba odmierzyć dwie szklanki. Odmierzoną kaszę wsypuję do garnka lub miski, w której będzie płukana (wszystkie kasze, poza manną i kuskusem, należy umyć). Ziarna zalewa się zimną wodą, co najmniej kilka cm ponad ich poziom, miesza kilka razy łyżką (ręką), a po chwili, gdy ziarna opadną na dno, odlewa się wodę. Ja zwykle płuczę kaszę 2-3 razy. Należy zwrócić uwagę na ewentualną obecność drobnych kamyczków, czy czarnych ziarenek i te odrzucić. Mówię o tym tak na wszelki wypadek, choć nigdy na nic takiego nie natrafiłam.

niedziela, 16 czerwca 2013

Na zmywak przyjmę!




Służba się rozbisurmaniła i w świat rozeszła, trudno - takie czasy... Ale kogoś do pomocy mieć muszę!
Dałam więc anons, że do zmywania naczyń przyjmę na stały kontrakt. Tak zdecydowałam przeliczywszy z kalkulatorem w ręku, ile to czasu zabiera mi codzienne zmywanie. Wyszło na to, że moja doba trwa nie 24, lecz zaledwie 23 godziny (plus minus kilka minut), a wiadomo - czas to pieniądz. Postanowiłam zatem... kupić czas. Ledwie wieść rozesłałam, a już zaczęły sypać się kuszące oferty, szczegółowe CV, często poparte referencjami. Nic, tylko wybierać, przebierać i... się zdecydować. Starających się o  stanowisko było co najmniej kilkanaście. No nie dziwię się, w końcu praca regularna (co najmniej kilka razy w tygodniu, ale dzień czy dwa wolnego gwarantuję), tzw. wikt i opierunek zapewniam, uciążliwa nie jestem (wystarczy pozmywać raz na dwa dni), zatem kto by nie chciał dla mnie popracować? Tym razem to ja znalazłam się na pozycji pracodawcy i, choć to całkiem przyjemne, na mnie też spoczęła odpowiedzialność, by wybrać najlepszą kandydaturę, na jaką mnie tylko stać, ale też należycie odpowiadającą moim wymaganiom - ma pracować sprawnie i wydajnie, szybko i nie urządzać żadnych fochów, nawet jeśli miałaby się brać za zmywanie w środku nocy. Moją uwagę zwróciła jedna kandydatka. Wiedziałam, że pochodzi z tzw. dobrej rodziny i prawdopodobnie można jej zaufać. Chciałam też żeby była szczupła, w końcu kuchnia niewielka nawet dla mnie samej, więc we dwie musimy się przecież jakoś bezkolizyjnie pomieścić (przecież nie każę jej gotować!). Zaprosiłam więc pannę B. na rozmowę kwalifikacyjną. Pytam, jak ma na imię.

piątek, 14 czerwca 2013

Gadżety "Losowe posty"

Dzisiejszy post zainteresuje (być może) tylko bloggerów, którzy pragną uatrakcyjnić i zmodyfikować swój blog. Jak widzicie, ja też do nich należę i ciągle szukam, zmieniam i poprawiam wygląd bloga (czy na lepsze?). Będę wdzięczna za wszelkie uwagi (jakie funkcje się sprawdzają, co się podoba, a co denerwuje, co dodać lub przywrócić?), w końcu robię to dla Was, Kochani Czytacze  :-)
Ostatnio zainstalowałam gadżet, który nazwałam "Loterią postów". Bardzo zależało mi na czymś takim, ponieważ postów przybywa, czytelników również i chciałabym, aby istniała łatwa możliwość znalezienia czegoś nowego (a właściwie starego, tylko zapomnianego). Spis treści w postaci tytułów byłby, jak sądzę, mało pomocny i niestrawny. Z kolei gadżet "Popularne posty"dostępny w Bloggerze pokazuje (promuje) te najczęściej wyświetlane. Zatem możliwość pokazania tytułu, początku treści posta oraz miniaturki zdjęcia w systemie losowania bardzo mi odpowiada. Dość podobnym (także losującym, choć nie zawsze), ale jednak wg mnie, nieco słabszym gadżetem, są miniaturki i tytuły wcześniejszych postów umieszczone na końcu każdego posta (LinkWithin). Aktualnie korzystam z obu i bardzo mi to odpowiada (Wam też?).
Dlatego, tak na wszelki wypadek, omówię obydwa, bo każdy z nich jest bardzo przydatny, ponieważ zachęca czytelników do wyświetlenia kolejnego posta oraz umożliwia / ułatwia znalezienie czegoś ciekawego czy poszukiwanego.

Zatem przystępuję do omówienia gadżetu "Losowy Post"


środa, 12 czerwca 2013

Krupnik po mojemu



Dziś proponuję krupnik w ramach obiadu jednodaniowego. Nie mam czasu (ni ochoty) pichcić obiadków dwudaniowych, dlatego zupy gotuję dość rzadko. Od czasu do czasu nabieram jednak apetytu na treściwą zupę, do której zaliczam m.in. krupnik. Być może znawcy tematu zarzucą mi nadużycie tej nazwy dla zupy, którą gotuję raz dwa, ale zaryzykuję, w końcu to krupnik po mojemu :-).
Wg definicji krupnik to "zupa na wywarze jarzynowym lub mięsnym, z ziemniakami, zasypana kaszą (krupami). Zwykle dodaje się do niej grzyby suszone. Można ją jeść także z kawałkami mięsa".
Z kolei kasza to "jadalne nasiona zbóż, często w postaci lekko rozdrobnionej (lecz nie tak bardzo jak mąka) lub tylko pozbawionej twardej łuski. Dzięki wysokiej zawartości skrobi posiadają wysoką wartość odżywczą". No i właśnie o tę wartość kaszy, smak oraz urozmaicenie chodzi.
Najbardziej lubię (oprócz kaszy manny) kaszę pęczak, dlatego wykorzystuję ją głównie jako dodatek do gulaszu (zamiast ziemniaków, makaronu czy klusek), ale i do krupniku dorzucę. Swego czasu dużo naczytałam się o istotnych wartościach odżywczych i składnikach mineralnych, których źródłem są zapominane kasze i postanowiłam częściej je stosować w przygotowywaniu posiłków.

niedziela, 9 czerwca 2013

Sałatka siermiężna

Sałatka siermiężna

Tradycyjna sałatka warzywna na bazie włoszczyzny z ziemniakami jest dość pracochłonna i wymaga wielu składników, dlatego robię ją od święta, czyli bardzo rzadko. Ale sałatki wszyscy lubimy, stąd skłaniam się ku takim, które przygotowuje się znacznie szybciej i bezstresowo, np. sałatkę fasolową. Dziś dla odmiany napiszę o sałatce na bazie ziemniaków, którą z powodu krojenia składników w większą kostkę ochrzciłam nazwą "siermiężna". Pomysł na nią wziął się po degustacji pozostałości po składkowej imprezce mojej nastoletniej córki, którą to wyżebrałam od niej, gdy już się wyspała i zaczęła pałaszować ze smakiem. Przyznaję, że początkowo zupełnie zignorowałam zawartość pudełka wstawionego późną nocą do lodówki - pokrojone ziemniaki, szczypiorek i ogórki kiszone plus majonez. Phi - co to za sałatka i to w dodatku tak grubo pokrojona??! Moje zainteresowanie znacznie wzrosło, gdy następnego dnia zaspane około południa dziecię zebrało się z pościeli i sprintem pobiegło do lodówki z niepokojem pytając, czy nikt nie zjadł jej sałatki?
Pewnie, że nikt nawet jej nie tknął, a ten kto ją widział - popatrzył na toto z politowaniem i odłożył na miejsce.
Sytuacja zaogniła się, gdy wyżej wspomniane dziecię, zaczęło łapczywie wcinać nikczemną zawartość pudełka, bezwiednie mrucząc z zadowolenia. Jeśli krew z mojej krwi popadło w błogostan pałaszując coś, co niemal siłą wydarło z imprezy, to chyba powinnam się zainteresować, prawda?
No to się zainteresowałam. Zbliżyłam się z widelcem i nieco ryzykując, sięgnęłam po kęs owej sałatki.

czwartek, 6 czerwca 2013

Rety, zaraz tu będą!



Gwałtu, rety, olaboga! Niespodziewani goście niemal u bram już stoją (a przynajmniej chybko zmierzają) i lada chwila w drzwi zakołaczą, a trzeba ich podjąć godnie, z należną atencją i szykiem. Przecież zaanonsowali się przez umyślnego (20 minut temu. SMS-em lub krótkim telefonem - "Ha, jesteśmy w pobliżu, to przy okazji wpadniemy!"). Wszystko OK., jeśli jest akurat wtorek lub czwartek, gdyż wszyscy krewni, powinowaci i zaprzyjaźnieni znajomi (godni przekroczyć próg naszego domostwa) wiedzą, że w godzinach od 17 do 19 państwo (czyli my) podejmują gości herbatką, kruchymi ciasteczkami, a czasami i domową nalewką.
W tych dniach służba od rana krząta się wymiatając kurze, froteruje podłogi, wyjmuje srebra rodowe, pięknie zastawia stół, zakłada wykrochmalone fartuszki i czepki, układa świeże kwiaty w wazonach i przeciera zastawę z najcieńszej porcelany wyjętą z kredensu. Wszystko po to, by nasze domostwo budziło zachwyt odwiedzających, a wieści o uroczych herbatkach, doskonałych ciasteczkach i nalewkach okraszonych smakowitymi ploteczkami oraz zajmującymi dysputami, rozchodziły się szeroko w towarzyskim światku.
W takie dni pindrzymy się od rana biorąc rozkoszną kąpiel w pianie, przymierzając suknie, wybierając broszkę lub naszyjnik, upinając włosy. Nacieramy się miksturami i wonnościami, wybielamy dłonie, polerujemy paznokcie, podmalowujemy oko, podkreślamy koral ust i, jeśli trzeba, pudrujemy nosek. Godzina szesnasta - jesteśmy gotowe, pełne ekscytacji i wręcz już nie możemy doczekać się gości. Wreszcie będzie się działo coś ciekawego - liczymy na milą pogawędkę o haftach, taftach i nowinkach o znajomych, łakniemy wieści o najmodniejszych fryzurach i tapiurach, a może i emocjonującą partyjkę wista lub chińczyka. Czas się dłuży, została jeszcze godzina oczekiwania, która mija nam jednak na krótkiej drzemce, skontrolowaniu poczynań kucharki, bądź/i besztaniu służby za pajęczynę w rogu pokoju, niewypucowane kieliszki, słowem - nieróbstwo i rozlazłość. Przypominam jednak, że taki scenariusz obowiązuje w dni przyjęć, ale nie dziś!

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Mikrofalówka - jak nagrzewa?


Jest się czego bać?

Szukałam, szukałam i nic specjalnego na temat szczegółów nagrzewania mikrofalowego żywności nie znalazłam. Trochę mnie to dziwi (ale może nie umiem właściwie przeszukiwać internetu?), że nie ma schematu obrazującego proces obróbki cieplnej w kuchence mikrofalowej. Obróbki cieplnej, nie gotowania, nie można mylić pojęć. Skoro podgrzewamy coś dzięki mikrofalom, a nie w wodzie, to chyba zgodzicie się, że są to różne procesy, których wyniki są podobne, jednak nie takie same. Zatem muszę przedstawić własne wyobrażenie (oparte na opisach) rozkładu temperatur w gotowanym produkcie.

Zacznę od gotowania tradycyjnego. Na czym właściwie ono polega?
Gotowanie odbywa się w środowisku wrzącej wody. Podczas tego procesu białka zawarte w potrawie ścinają się, skrobia zaś rozkleja się, co powoduje, że składniki te stają się przyswajalne przez układ pokarmowy człowieka. Stosunkowo niska temperatura tego procesu, nieprzekraczająca stu kilkunastu stopni Celsjusza, sprawia iż w potrawie nie powstają szkodliwe dla zdrowia produkty rozkładu składników pokarmowych.
Przebieg procesu gotowania ma duży wpływ na przemieszczanie się składników pokarmowych w potrawie.
Gotowanie w niewielkiej ilości wody, poprzez wrzucenie produktu do wrzącej wody, umożliwia zatrzymanie składników pokarmowych w gotowanym produkcie.