czwartek, 15 sierpnia 2013

Odkrywcze pomyłki




Ech, coś mnie chyba zamroczyło  (no bo to jeszcze nie skleroza, mam nadzieję), gdy po raz pierwszy po powrocie z wakacji zabrałam się za pieczenie ciasta. Prosty przepis, już go podawałam, nawet dziecko bez trudu zapamięta i zrobi. No więc robiłam je z pamięci. Wszystko poszło gładko i sprawnie: raz dwa zamieszałam składniki, wylałam na tortownicę i wstawiłam do odpowiednio rozgrzanego piekarnika. Nastawiłam minutnik, żeby nie przegapić krytycznego momentu (zauważyłam, że czas pieczenia ciast w moim nowym, elektrycznym piekarniku skrócił się o jakieś 30% w porównaniu do gazowego) i zajęłam się innymi sprawami. Zaglądałam do piekarnika (światełko mam, to widzę przez szybkę), patrzę - trochę słabo rośnie, więc ze 170 stopni podkręciłam na 180 i włączyłam dodatkowo termowentylator. Po chwili znów zaglądam - ciasto ładnie się wybrzusza i brązowieje (w końcu to murzynek był, więc musiał), po upływie dwudziestu kilku minut, tak na wszelki wypadek nakłułam ciasto patyczkiem. Wyciągam, badam - u góry upieczone, ale spód jeszcze nie (koniec patyczka wyraźnie wilgotny). No to jeszcze niech się piecze. Wyłączyłam piekarnik po jakichś 35 minutach, bo ciasto mocno już pachniało, a jakieś 5-7 minut przed końcem troszkę zmniejszyłam temperaturę, by czasem nie przypalić zamiast dopiec.
I właśnie wtedy zamroczenie (zmianozis sklerozis??) odpuściło!
Zamarłam, bo oto przypomniałam sobie, że po dodaniu do jaj ubitych z cukrem - mąki, kakao, cynamonu, przecieru jabłkowego, tudzież szklanki tłustego mleka oraz łyżki płatków migdałowych, o, i jeszcze ziaren amarantusa (o smaku ryżu preparowanego, które kupiłam w szczerym, acz chwilowym odruchu bardzo zdrowego odżywiania się - i dotąd bidulek, w ilości pół słoja jeszcze mi zalega. Zużywam go więc po łyżce do ciasta)... No więc, uświadomiłam sobie, że nie dodałam połowy szklanki oleju, który odmierzam wagowo w ilości 90-100 gram. Wyobrażacie sobie ciasto, które nie jest biszkoptem, żeby nie zawierało dodatku jakiegokolwiek tłuszczu???
Myślę sobie - "suchar będzie". Trudno, byle dał się zjeść. Ze mną nie ma problemu - żadnym ciachem nie pogardzę, choćbym miała je moczyć w kawie czy herbacie - podołam i nie zawiodę, niczym Zawisza Czarny  :-P  . Tylko co ja powiem Kochaniu, gdy z pracy przyjdzie strudzony, obiad skonsumuje i o herbatkę poprosi? Że co? Że miałam kaprys upiec SUCHARA lub gumiastą PODESZWĘ, którym on ma się teraz... udławić?
Jak zniosę to zdziwione spojrzenie niemal śmiertelnie ugodzonego jelonka, to nieme pytanie w znieruchomiałych oczach "Co To JEST??!"
Przez chwilę rozważałam opcję letniego dokarmiania ptaków, ale szybko zwyciężyła brawura sapera, romantyczna skłonność do poświęceń, zimna kalkulacja kosztów (4 jajka, czubata szklanka cukru, 2,5 szklanki mąki, szklanka mleka, słoiczek przecieru plus dodatki - w końcu to kosztuje), kulinarna spolegliwość, zwłaszcza, że nic innego do kawy nie zabezpieczyłam.
Wyjęłam zatem ciasto z tortownicy i przełożyłam na duży talerz. Teraz spód był na wierzchu i buchał parą po zdjęciu papieru do pieczenia. Oszacowałam szybko, że kwadrans przy otwartym oknie wystarczy, by ciasto, które wyglądało całkiem normalnie, dostatecznie przestygło.
Gdy nadszedł czas prawdy, zaopatrzyłam się w kubek kawy i zasiadłam nad dwoma niewielkimi kawałkami ciasta posypanymi cukrem pudrem, gotowa na każdą niespodziankę i zdolna znieść najgorszą prawdę...
A prawda okazała się taka, że murzynek wyszedł bardzo smaczny i nikt by się nie domyślił, że cokolwiek mu brakuje. Tak sobie myślę, że ubicie jaj z cukrem na pulchną masę, tłuszcz zawarty w żółtkach oraz mleku jakoś wystarczyły, by ciasto wyrosło i smakowało jak trzeba. Chyba zmodyfikuję oryginalny przepis i zamiast 100 g oleju będę dodawać maksymalnie 50 g, bo wystarczy. A jak zapomnę go dodać to też nic się nie stanie.


Moim zdaniem, ciasto niczym się nie różni od zwykłego. A jest niezwykłe - zapomniałam dodać tłuszczu...  W ten sposób uzyskałam super dietetyczny wypiek :-)

Kilka godzin później nadeszła godzina prawdy. Ciasto wystygło zupełnie, a do konsumpcji przystąpił Kochanie i tak, na wszelki wypadek, ja. Cóż, murzynek nadal smakował wybornie i doprawdy, nic mu nie brakowało. Wykonałam na nim test, który stosuje się także do sprawdzania  jakości i stopnia dopieczenia chleba: jeśli ściśniesz go w przekroju, a on szybko odzyska pierwotny kształt, to znaczy, że wszystko OK.
Jednak, ze względu na znikomą zawartość tłuszczu w cieście, obawiałam się, że szybko utraci wilgoć i jak chleb, następnego dnia okaże się czerstwe. Ale jak eksperymentować, to na całego: część ciasta zostawiłam na talerzyku przykrywając jego wierzch papierem do pieczenia, na którym się piekło, a drugą część, również na talerzu i okrytą papierem, dodatkowo włożyłam do woreczka foliowego i niezbyt szczelnie zamknęłam. Druga opcja okazała się korzystniejsza dla kondycji ciasta, ale tej pierwszej, raptem po kilkunastu godzinach od upieczenia, też niewiele ubyło. Jakie byłyby skutki dalszego przechowywania w takich warunkach? Niestety nie wiem, gdyż eksperymentalny kawałek zdematerializował się i to akurat w trakcie pory na kawę  :-P  .


Murzynek z przecierem jabłkowym. Tym razem bez... tłuszczu. Doprawdy, niczego mu nie brakowało :-)

Niniejsze doświadczenie było dla mnie dość cenne. Bardzo lubię, gdy coś się udaje, mimo, że nie zawsze trzymam się reguł, przepisów, zasad czy dyrektyw. W końcu to dzięki szczęśliwym trafom, przypadkom czy pozornym błędom oraz szalonym i nierealnym, zdawałoby się, pomysłom i wizjom wielu, wielu ludzi powstało tyle wynalazków i nowych sposobów działania, na czym korzysta (a czasem cierpi) nasza cywilizacja.

Przyznaję, że nie była to moja jedyna, choć szczęśliwie zakończona, wpadka kulinarna. Kiedyś, piekąc inny murzynek, do ciasta dodałam 3/4 litra mleka. Gdy zobaczyłam, że ciasto jest dziwnie rzadkie, zajrzałam ponownie do przepisu i doczytałam, że mleka miało być 3/4 ... szklanki. Trochę pokombinowałam i ciasto wyszło super. Ale o tym napiszę innym razem i, oczywiście, podam przepis.

Ciekawa jestem czy i Tobie zdarzyła się jakaś odkrywcza pomyłka. jeśli tak - proszę, podziel się swoimi doświadczeniami. Oczywiście, nie musi dotyczyć gotowania czy pieczenia. Istotne jest tylko to, czy owa pomyłka / niedopatrzenie stała się przyczynkiem do wynalezienia nowego przepisu/sposobu na coś, dokonania jakiegoś odkrycia czy wypracowania innowacji.

A ciasto, które tak "zhańbiłam", a mimo to się udało, to ciasto ekspresowe w wersji murzynek z przecierem jabłkowym. Tak czy owak, wyszło na moje - ciasta transformers zawsze się udają  :-D  .

ciasto bez tłuszczu, murzynek bez tłuszczu, ciasto dietetyczne, test chleba, sprawdzanie patyczkiem, ciasta transformers

8 komentarzy:

  1. Takie kulinarne pozytywne niespodzianki cieszą najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i proszę jakie ciacho bez tłuszczu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wczoraj robiłam ciasto..i też zapomniałam o jednym składniku..ale udało się ..i bylo pyszne..

    OdpowiedzUsuń
  4. I mnie się takie wpadki zdarzają, chociaż tak na szybko nie pamiętam żadnej, która by była przyczynkiem do zmiany przepisu. Ja wolę jak najdłużej nie wiedzieć, że coś zrobiłam nie tak. Np. przedwczoraj piekłam sernik. I dopiero, gdy ciasto już się dopiekało, uświadomiłam sobie, że chociaż dałam 5 kostek sera tak jak było w przepisie, to każda z nich miała po 200g a nie 250g. Na szczęście sernik wyszedł wspaniały, ale tego doświadczenia akurat nie zamierzam powtarzać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jednak wiedzieć, że nie każde odstępstwo jest niewłaściwe. Fajnie też, gdy pole manewru jest większe, a jeszcze lepiej, gdy odkryje coś niesamowitego :-).
      Po eksperymencie, który opisałam dysponuję przepisem na ciasto absolutnie dietetyczne ;-D

      Usuń
  5. Trza spróbować :D wagę dzielnie trzymam przez lat parę na stałym poziomie a po lecie nawet jakby deczko mnie ubyło (wypociłam setnie ;)) to i takie "niespodzianki" dla mnie jak znalazł.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze piekę ciasta bez - lub prawie bez tłuszczu :-) Marchewkowe, drożdżowe, "muffinkowe" (upraszczam ucierane - robię z przepisów na muffinki). Robię je także... bez jajek - dzieci są alergikami. Daję mąkę, ze dwie łyżki cukru (wliczając waniliowy), wszelkie dodatki, drożdże lub proszek i rozrabiam mlekiem lub jogurtem. Zmusiła mnie do tego potrzeba, ale koniec końców - nawet moja 90-letnia babcia - mistrzyni ciast wszelkich - nie połapała się, że coś jest nie tak. Ciacha wychodzą fantastyczne. Marchewkowca lub dyniowca (z hokkaido) przekładam później masą z grysiku na mleku z dodatkiem cukru waniliowego i może z łyżki masła - PYCHA! Pozdrawiam - Aga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ago, dziękuję bardzo z komentarz :-) Ja też zauważyłam spore zdolności np. mleka w zastępowaniu jajek, ale o tym jeszcze napiszę.
      Chciałabym się jednak dowiedzieć jak to jest z tą marchwią - odciskać sok czy nie?
      Pozdrawiam

      Usuń