czwartek, 21 listopada 2013

O Adonisie i bufonie

Wakacyjny pobyt w hotelu, w którym goszczą ludzie różnych nacji to dogodna okazja, by być wśród ludzi i jakby nie być, obserwować ich (od niechcenia) z nieco dalszej, niezobowiązującej  perspektywy, posłuchać obcej mowy i spróbować inaczej niż zwykle pojąć (odgadnąć) o czym mówią, myślą i jacy są. Pierwszą i najłatwiejszą sprawą, która rzuca się w oczy to ogólny wygląd - ubiór, typ urody, fryzura, postura, kolczyki, tatuaże, potem uwagę przyciąga mimika, śmiech, barwa głosu, mowa ciała, wyraz twarzy, wreszcie obraz, choćby cząstki duszy wyzierający ze spojrzenia.
Też tak masz? Widzisz kogoś po raz pierwszy w życiu, i choć do końca tego nie rozumiesz, z czego TO bierze się, a bierze się błyskawicznie i melduje, jeszcze nim rozum dokona oceny, że spotkana i przez moment zarejestrowana zmysłami osoba jest/nie jest w Twoim guście, budzi sympatię/odstręcza lub zabija ćwieka - nie wiesz co myśleć, prawdopodobnie w skutek odbierania  zaskakujących komunikatów i rutynowego, choć podświadomego wyciągania, sprzecznych w rezultacie, wniosków.
Właśnie takie zajęcie obserwacyjne (w skali mikro i ad hoc) oraz podjęcie, choćby próby zanalizowania swoich wrażeń na temat przelotnie napotkanych ludzi wybrałam sobie w czasie ostatniego pobytu na wakacjach (nie zabrałam gazet, tak?).
Opowiem dziś o dwóch takich obserwacjach - sama jestem ciekawa jak tamte odczucia i myśli ubiorę w słowa i czy wnioski z tych doświadczeń warte są jakiejkolwiek uwagi?

Drzemiący Adonis

Lubię patrzeć na urodziwych ludzi (płeć obojętna). Może drzemie we mnie jeszcze dawno zarzucona chętka na malowanie, a może to tylko instynktowna wrażliwość oka na piękno i harmonię, wspomnienie kontemplowanych kiedyś rzeźb i obrazów? Pewnie wszystko po trochu, nieważne.
Ujrzałam go na plaży, gdy zmierzał boso pod prysznic po kąpieli w morzu. Opalony na złocisty brąz, smukły, harmonijnie zbudowany, wysoki, przystojny młodzieniec. Możliwe, że nie do końca zachwyciłby Michała Anioła, który wolałby bardziej muskularnego modela, ale z pewnością zatrzymałby na nim wzrok. Zobaczyłam wszystko naraz: jego spokojną, zrelaksowaną twarz o regularnych rysach, kształtną głowę, duże ciemnobrązowe oczy, oprawione piękną linią brwi, subtelne kości policzkowe, prosty nieskazitelny nos, doskonałą linię ust i podbródka - jeśli nie Anioła, to zachwyciłby Botticellego!
Za nim szła szczupła (chudawa) dziewczyna o bladej cerze, zupełnie przeciętna, szara mysz, niestety.

I tu pierwsze spostrzeżenie - w obecności kogoś tak nieskazitelnie pięknego, obdarzonego wręcz boską urodą, każdy, zaprawdę każdy, zdaje się być przeciętny i co tu dużo mówić - nieciekawy.
Zatem, oprócz możliwości nacieszenia oka widokiem urodziwego młodzieńca, oczywiście, narodziła się we mnie malutka ciekawość - kim dla niego jest owa dziewczyna; czy są zakochaną parą, a jeśli tak, to jakie są między nimi relacje? Po prostu - co ów bożek mógłby czuć wobec zwykłej ziemskiej istoty? Tak, wiem - pytanie w stylu fanów Michaela Jacksona: czy je i sika?
Po wzięciu prysznica, oboje wrócili na leżaki (niebieskie opaski na ich rękach oznaczały, że są Włochami. Polacy i Czesi mieli różowe, Niemcy - żółte itd.). Dziewczyna stanęła nieco z boku wycierając włosy, a młodzieniec wziął jej dużą chustę i zaczął nią dokładnie oczyszczać, wycierać z piasku powierzchnię materaca. Następnie pieczołowicie wytrzepał duży ręcznik, rozłożył go na materacu i... wyciągnął się na wznak, wystawiając swe piękne ciało na słońce. Dziewczyna przystąpiła do smarowania go olejkiem do opalania - od twarzy po stopy. Kiedy skończyła, Adonis ułożył się wygodnie przymknął oczy (zakrywając je długimi rzęsami!) i oddał się błogiej drzemce. Teraz dziewczyna zajęła się sobą - uczesała i spięła włosy, posmarowała się, zaczęła czytać książkę. W pewien sposób czuwała nad jego spokojnym snem. W tym czasie, "przypadkiem" pstryknęłam mu fotkę.
Z pięknej plaży wracaliśmy autokarem - para usiadła przed nami: on przy oknie, ona obok. Nic, jak dotąd, nie zdradzało większej zażyłości pomiędzy nimi, ale też nic nie zaprzeczało.

Pora kolacji. Olbrzymia sala jadalna z mnóstwem stolików, jedzenia do wyboru, kelnerów, stale nakrywających stoły oraz sprawnie i szybko likwidujących ślady bytności najedzonych już gości. Siadasz gdzie chcesz lub gdzie popadnie, jeśli trafisz na szczyt. Był szczyt. Zwykle nikt nie dosiadał się do czteroosobowego stolika, jeśli dwa miejsca były zajęte. Ale akurat (chwilowo) siedziałam sama, bo Kochanie buszował jeszcze przy suto zastawionych stołach i nie dotarł :-). Ni stąd, ni zowąd, kelner wskazał jakiejś kobiecie miejsce przy naszym stole i ta automatycznie usiadła obok mnie. Bez słowa zajęła się pałaszowaniem zawartości swego talerza, gdy po chwili naprzeciwko niej usiadł facet (jej mąż, zapewne). Kobitka (spokojna, około trzydziestki, pewnie z małego miasteczka, czerwona, ciut ciasnawa już sukienka, podkręcona grzywka, blond włosy do ramion podwinięte na końcach, jeszcze zupełnie blada, a więc przylecieli dopiero tego dnia) zagaiła do faceta:
- Kelner mnie tu posadził - jak się okazało, było to mało roztropne usprawiedliwienie kobiety nieporadnej, uległej i... przyzwyczajonej, bo oto uruchomiła w małżonku opcję macho-gbura:
- To nie umiałaś sama miejsca znaleźć?!
- Ty jesteś jak dziecko na kolonii: gdzie je posadzą, tam usiądzie! 
- Widziałem Dankę. ONA znalazła wolny stolik. Ale Ty NIE!
- Pozwalasz się usadzać kelnerowi!
Zaznaczam, że nie był to dialog, lecz perora buca między kolejnymi kęsami. Kobieta wyprostowana niemal na baczność, nie traciła czasu na podjęcie próby obrony, ucięcia monologu mężczyzny swego życia, lecz cicho, nie podnosząc pewnie wzroku opróżniała swój talerz ze smakołyków zważając jedynie, by nie stanęły jej w gardle (jak mniemam). Milczała wobec jego coraz bardziej rozbudowanych docinków wyrzucanych z wręcz narastającą złością coraz bardziej pogardliwym tonem. Odnosiłam wrażenie, że smaczne jedzenie, którym napełniał usta dodawało mu sił i wigoru w udowadnianiu żonie, jak jest... durna.
Sytuacja zrobiła się dziwna - czy oni nie zdają sobie sprawy, że a/ ich słyszę i b/ ROZUMIEM? Mieliśmy opaski tego samego koloru. No tak - przecież dopiero dziś przylecieli.
Tylko raz, bardzo przelotnie rzuciłam okiem na elokwentnego małżonka: dość wysoki, postawny, łysiejący i zaczynający tyć; na czole, nosie i policzkach  liźnięty już (na czerwono) przez egipskie słońce; kiedyś będzie wyglądał zupełnie jak stary, ponury buldog szczekający z każdego powodu).
Po kolejnym docinku, w którym stwierdził, że kobitka nadal nie rozumie, jaką jest niedojdą(!) - już, już miałam się odezwać, że przecież nie gryzę, Jednak nie zrobiłam tego - z lenistwa, braku ochoty, z ciekawości - do czego bufon się posunie i na ile kobietka mu pozwoli, z niechęci do jakiegokolwiek kontaktu z tym odpychającym człowiekiem oraz z poczucia niezbitej pewności, że prędzej czy później nadejdzie kres tej nieprzyjemnej sytuacji (i jaką będzie miał wtedy minę??).
Moje rozważania o finale tego spektaklu przerwało, a gburowi niemal przecięło krtań w pół słowa, nadejście Kochania z napełnionym talerzem, który zapytał mnie w języku ojczystym :
- Przyniosę jeszcze wino, co? - w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową.
Z gardzieli bufona wydobył się świst - (niemal!) usłyszałam. W sali pełnej jedzących i rozmawiających ludzi, wśród brzęku sztućców, talerzy i kieliszków, przyznaję, trochę rozkoszowałam się chwilą, w której uchodziła z niego cała para. Zdobyłam się na to, by w tym momencie nie zerknąć na niego, nie zdradzić się - słyszałam wszystko, palancie! Litościwie pozwoliłam mu ochłonąć przez kilka sekund, ale potem, owszem. I zobaczyłam pobladłą, znieruchomiałą twarz, w której mechanicznie poruszała się tylko żuchwa: góra - dół (skojarzenie z drewnianą kukiełką nasuwało się samo).
I tak oto macho zamilkł. Do końca kolacji nie odezwał się ani słowem - ogłuszony, oniemiały, zszokowany, pokonany, bezsilny. Mechanicznie kłapał szczęką przeżuwając w myślach dręczące go pytania - jak to się stało, że mnie przeoczył i dlaczego ONA go nie uprzedziła?!
A ona? Oto poczułam wyraźnie, jak w tej w subtelnej, raczej skromnej, lecz pełnej kobiecego uroku żonie, która dołożyła starań, by ładnie wyglądać na pierwszej kolacji podczas wymarzonego, acz za krótkiego (raptem tydzień) pobytu w pięknym hotelu w egzotycznym kraju, właśnie podczas tejże kolacji wobec takich okoliczności - musiała zajść zmiana. Wspierałam ją, mentalnie stając po jej stronie. Nie zamieniłyśmy słowa, ani nawet spojrzenia, ale trwałam przy niej dając jej czas potrzebny na zrozumienie, że nie powinna się więcej go obawiać. Sądzę, że już wcześniej, po pierwszych zaczepkach domyśliła się, że słyszę i rozumiem całą scenę, ale nie miała jak ostrzec gbura, który poniżając ją i pastwiąc się, robił z siebie palanta.
Milczałam nie zdradzając się tak długo, jak było to możliwe - stając się jej sprzymierzeńcem. Z pewnością w końcu dostrzegła idiotyczność sytuacji, zobaczyła swego poszczekującego macho moimi (cudzymi, jakimikolwiek, ale już nie tylko swoimi) oczami i także milcząc, rosła w nową siłę.

Co było dalej i co obie historyjki mają wspólnego?
Chcesz, to czytaj dalej.

Piękny Adonis, którego przelotnie widziałam dwa-trzy razy w ciągu następnych kilku dni, upewnił mnie, że jest tylko na raz - do popatrzenia. Pod gładkim czołem i w łagodnych oczach dostrzegłam myśli poświęcone głównie sobie oraz bierność uniemożliwiającą mu przeżywanie uczuć wyższych. Był z dziewczyną, ale równie dobrze mógł z nią nie być. Był pogodny, zrelaksowany, szczęśliwy i ciut nieobecny; niezdolny do cierpienia i walki - za mało, jeśli w ogóle, zależało mu na czymkolwiek, a zwłaszcza kimkolwiek.
Troszkę to smutne, ale już kilkukrotnie nawiedzało mnie podobne odczucie pewnej straty. Wnętrze nie dorównało opakowaniu. Piękno okazywało się efektowną folią na zwykłym słoiku.

Następnego dnia, w porze obiadowej przyszłam później niż gbur i jego żona. On konsumował już przy stole, ona także mogłaby jeść (miała zastawiony talerz), ale ten posłał ją po nowe sztućce, coś gderząc. Jeszcze nie zauważył, że sytuacja uległa zmianie - już nad nią nie panował, bo ona przestała się przejmować jego fochami. Owszem, podała mu sztućce z innego stołu i z retorycznym pytaniem: "Coś jeszcze?", odeszła energicznym krokiem, by nałożyć sobie (wyśmienitych) ciasteczek. Korzystając z okoliczności uprawniających każdego gościa do przemieszczania się po sali w celu skompletowania dowolnych kąsków, na które miałam ochotę - dotarłam w jej pobliże. Akurat spotkała tę, jak sądzę, Dankę. Jakaś energia i moc widoczne w jej oczach i postawie upewniły mnie, że przejrzała i przebudowała się - koniec z kładzeniem uszu po sobie, wstydzeniem się za bufona oraz swoje niedostatki umysłu, których NIE MIAŁA. Znalazła już właściwą dla niego skalę.

To już prawie koniec, ale...

Jednego razu na króciutką chwilę znalazłam się na wprost dziewczyny Adonisa. Miałam ją za nieciekawą i przeciętną, zdolną do wielu ustępstw i poświęceń, byle zatrzymać "bożka" przy swoim boku. Akurat była sama, w pierwszej chwili nawet jej nie rozpoznałam. Kiedy podniosła wzrok i patrząc na kogoś znajdującego się za mną rzuciła zdecydowanym tonem kilka słów. Nie rozumiejąc ich nawet, wiedziałam, że rzuciła jakąś uwagę, ripostę - bez agresji, ale była pewna swego. Jej twarz - oczy, powieki, czoło, nos, usta "zdradzały" jej włoskie pochodzenie, pomimo jasnej cery i koloru oczu. Kto wie, może bardziej ją upatrzyłby sobie Michał Anioł albo Botticelli na wyrazistą modelkę?  Z tym dźwięcznym, mocnym głosem i pewnością siebie emanującą z jej źrenic?
Zrozumiałam wtedy, że ta dziewczyna nie pozwoli się skrzywdzić Adonisowi, ani żadnemu innemu. Albo on wreszcie się obudzi (dorośnie) i zacznie spełniać jej kryteria, by mogli zbudować coś trwałego i sensownego, albo, gdy czas próby minie - zatrzaśnie przed nim drzwi wołając, że szkoda JEJ czasu. Basta!

Gbura zobaczyłam przy basenie jak pilnował leżaków i dobytku plażowego w słomkowym, trochę męskim, ale jednak damskim kapeluszu - pewnie chronił przypaloną łysinkę przed słońcem. Nagle nadeszła ona: energiczna i zaaferowana jakimś planem. Śpiesząc się, chwyciła swoją torbę plażową, zdjęła mu swój(!) kapelusz z głowy (jak z wieszaka) i założyła go. Ponagliła go gestem ręki "Chodź! Szybko, szybko!", a on błyskawicznie zebrał resztę dobytku i pośpiesznie ruszył w ślad za nią, za swoją panią. I tak oto podążyli do jakiegoś celu, do którego ona znała drogę. Możliwe, że teraz oboje poczuli, iż są sobie równi, godni tego samego szacunku.

Więcej nie widziałam już ani jednej, ani drugiej pary.
Uśmiecham się. To było pyszne.     
322 900

2 komentarze:

  1. Inspirujące, silne, mocne i bardzo wnikliwe. Fascynujące jak ludzie potrafią dobierać się w pary i co tak naprawdę decyduje o tym, że to właśnie te dwie osoby stoją obok siebie. Z moich własnych obserwacji wynika, że świadomy swojej urody mężczyzna zazwyczaj nigdy nie dorasta i nie dojrzewa i na zawsze pozostaje piękny tylko na zewnątrz. Zazwyczaj, bo są też i tacy, którym się to udaje, ale tylko dzięki tej właśnie wyjątkowej, silnej, mądrej i pięknej (wewnętrznie) drugiej połowie. Bufonów nie toleruję, nie akceptuję, nie znoszę, mężczyzn, którzy swoją męskością i poczuciem bezkarności gnębią i dręczą te najbardziej życzliwe im, bo kochające ich osoby. Na szczęście świadomych własnej wartości albo przynajmniej własnych praw kobiet jest coraz więcej. Pięknie pokazałaś to, co między nami kobietami w niektórych magicznych chwilach powstaje, a jest niczym nie zmąconą nicią porozumienia poza werbalnego, będącą wsparciem i dodającą otuchy. Jeśli te historie są prawdziwe, to możliwe, że w tym momencie właśnie zmieniłaś życie tej kobiety. I to jest piękne, jak nie wiele potrzeba, żeby wesprzeć drugiego człowieka.
    Pozdrawiam i wiedz, że czytam z przyjemnością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! Historie są prawdziwe - ja tak właśnie je odczułam. Nie chcę przypisywać sobie jakiejś roli w wyzwoleniu tej kobiety od gbura, ale z drugiej strony wiem, że ona poczuła wtedy inną wartość milczenia. Dotąd milczała w pokorze, biorąc na siebie całe zło. Ja milczałam trzymając go na muszce, cicho zdobywając przewagę, która dla niej, mam nadzieję, stała się jakąś inspiracją na uporządkowanie relacji.
      Asja, dziękuję za Twój komentarz. Pozdrawiam

      Usuń