niedziela, 28 lutego 2016

Posadzić jajecznicę. Wyborną!


Temat trywialny - jak usmażyć wyborną jajecznicę albo jaja sadzone? Wydaje mi się, że każdy wie, jak to zrobić, a jednak... Jajecznica, tudzież jaja sadzone w moim wykonaniu, nie wiedzieć czemu, są niepowtarzalne (i smakują bosko!) - tak twierdzą ci, którzy ich skosztowali.
Na wszelki wypadek zapoznałam się z kilkoma (nie wszystkimi!), dostępnymi w sieci "przepisami" na ten temat, zastanawiając się nad tym, czy mniej lub bardziej świadomie stosuję jakąś technologię, dzięki której moja jajecznica czy jaja sadzone są takie smaczne  ;-)
Nim przejdę do rzeczy, powiem jeszcze jaką jajecznicę/jaja sadzone lubię i robię, wszak każdy ma inne upodobania.
Moja jajecznica musi być pulchna i wilgotna (nieprzypalona i niewysuszona!), całe białko ma być ścięte (żadnej galarety), a żółtko ścięte ledwo ledwo. Ma być zwarta i wyglądać apetycznie - żadnej wydzielającej się cieczy.
A jajo sadzone? Białko całkowicie ścięte, ale żadnych przypalonych brzegów(!), natomiast żółtko powinno pozostać płynne.
Jedno i drugie najbardziej lubię ze szczypiorkiem (np. na śniadanie), może być jednak z dodatkiem smażonych pieczarek lub niewielką ilością szynki (plasterek pokrojony w słupki) - jako część obiadu.

niedziela, 11 października 2015

Post okiełzany


Skoro wiadomo już jak zniwelować zbędne odstępy między akapitami tekstu, wypunktowanymi wierszami czy zdjęciami w poście, w tym również odstęp po wstawieniu dzielenia (zwijania) dalszej części wpisu (wszystko omówiłam tutaj), spróbuję wyjaśnić inne problemy, które zasygnalizowałam:
  1. Zdjęcia (lub ich część) nie wyświetlają się w widoku Lightbox, chociaż wybrałaś/eś tę opcję.
  2. Dostajesz szału, gdy opublikowany post pojawia się na Liście czytelniczej Twoich obserwatorów oraz na (ewentualnych) innych blogach z wielogodzinnym opóźnieniem.
Na wszelki wypadek przypomnę czym jest widok Lightbox. Umożliwia on wyświetlanie zdjęć zamieszczonych w danym poście w postaci galerii. Po kliknięciu w wybrany kadr - to zdjęcie (obrazek) oraz wszystkie pozostałe zdjecia (obrazki) można łatwo obejrzeć jedno za drugim, niczym pokaz slajdów. Aby wyjść z tego widoku i powrócić do treści wpisu, wystarczy kliknąć w dowolne miejsce poza zdjęciem. Uważam, że jest to bardzo przyjazna opcja oglądania, zwłaszcza w przypadku umieszczania większej ilości zdjęć (np. w fotoblogu). Osobiście nie lubię klikać w zdjęcie, co niejako wyrzuca mnie z odwiedzanego bloga, i dopiero opcja cofania strony przywraca mnie do wpisu (posta), z którego zdjęcie pochodziło.  Jeśli we wpisie zamieszczonych jest więcej zdjęć, po takim "przeżyciu" nie zaglądam już do następnego. Ale może o to chodzi? Nie wiem.

niedziela, 21 czerwca 2015

Masło klarowane - zrób to sam


Od dłuższego czasu cena masła jest stosunkowo niska. Masło ekstra można kupić nawet za mniej niż 3 zł za 200 g, czyli 14-15 złociszy za kg. Z kolei cena masła klarowanego utrzymuje się na poziomie minimum 25 do 36 zł za kg, w zależności od sklepu i gabarytu wiaderka.
Wzięłam sobie do serca Wasze komentarze na temat margaryny (że jest "be") i często całkowicie lub przynajmniej częściowo zastępuję ją masłem klarowanym oraz nieco większym dodatkiem oleju rzepakowego, który jak najbardziej do smażenia się nadaje.
      Ale wracam do masła klarowanego. Chyba każdy kojarzy producenta, który hojnie raczy nas wiaderkami owego specjału. Tak sobie myślę, że po wykorzystaniu, rzeczone wiaderka można by przetopić na sztabki złota - bo z jakiegoż innego powodu masło klarowane, będące wcześniej masłem ekstra po przetopieniu staje się tak drogocenne? ZUS, KRUS, VAT, PZU i kilometrówki zostały wliczone już przecież w każdą kostkę masła, czyż nie? Zatem sekret tkwić musi w wiaderku  ;-P .
Kilka razy kupiłam owo masło klarowane preferując opakowania kilogramowe, bo w nich kilogram masła wychodził najtaniej. Jednakowoż, gdy pewnego razu sterowany przeze mnie zdalnie Kochanie nabył wiaderko masła po okazyjnej cenie 19,99 zł (w promocji!!) - wnerwiłam się ujrzawszy rzeczone masło.

niedziela, 31 maja 2015

Obiad z niczego. Teoretycznie



Nie uważacie, że gotujący facet to nadal egzotyka? Taki na przykład Karol O. lub Robert M. serwujący nam na ekranach TV wymyślne dania w malowniczych okolicznościach przyrody. Czegóż to oni już nie wyczarowali wykorzystując oddziaływanie bodźców wzrokowych? Nieco bliżej ziemi, bo w kuchni, gotuje Ewa W., ale gdy widzę te nieprzebrane ilości zmyślnych słoiczków, miarek i przyborów, do tego niekończącą się listę składników wymagających często  a/ skombinowania ich w ramach ekstra zakupów, b/ spreparowania tychże (obróbka, przyprawy, czas na odstawienie do lodówki na "minimum 30 minut" - szybko otrząsam się ze stanu hipnozy i wracam do swojskiej rzeczywistości.
      Czyż nie jest to jawna, dziejowa niesprawiedliwość (przecież gotują zwykle kobiety!), że przygotowanie obiadu zajmuje 10-20 razy więcej czasu niż jego spożycie??? Ja rozumiem, że obiad można pichcić przez trzy godziny, ale tylko w sytuacji, gdy w ciągu następnych trzech dni odbiję sobie ten czas nie gotując wcale, w sensie, że będzie to potrawa, którą (z apetytem) zdzierżę nie użalając się, że już mi się znudziła, bo wrażliwa jestem akurat na jednostajność menu.
Co w związku z tym robię ja?

sobota, 28 lutego 2015

Blogger w krzaczorach


Prowadzę trzy blogi więc jestem blogerem, a nawet blogerką. Jednym z nich jest fotoblog, sensem którego jest prezentowanie zdjęć. By mieć co pokazywać na fotoblogu, wpierw owe zdjęcia muszę zrobić. Gdy przyjeżdżamy do Mojego Lasu, zwykle zaczynamy od powitalnej kawki z obowiązkowym ciachem. Następnie zbieram manatki (torba na ramię, a w niej aparat, butelka wody, telefon itp.itd.) i odmeldowuję z obozowiska się mówiąc: "To idę w krzaczory" i... przepadam na jakieś dwie lub trzy godziny.
Dziś jednak nie o takich krzakach będzie mowa.
    Jeśli prowadzisz blog i masz (miewasz) następujące problemy z wyglądem swoich postów (wpisów) na blogu, jak:
  1. Niepożądane odstępy w tekście czy między zdjęciami, które "normalnie" nie dają się usunąć,
  2. Zbyt duży odstęp w tekście lub między zdjęciami po wstawieniu opcji zwijania tekstu,
to czytaj dalej.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Glut Aminian przed sądem


W związku z wniesionym pozwem zbiorowym przez liczną grupę Mniej Lub Bardziej Anonimowych Przeciwników, w dniu dzisiejszym odbędzie się rozprawa sądowa, którą poprowadzi sędzia Anna Maria W. Oskarżonym o dopuszczanie się niecnych czynów jest niejaki Glut Aminian z rodu Sodu.
- Oskarżony, proszę się przedstawić i powiedzieć nam ile pan ma lat i czym się zajmuje.
- Proszę wysokiego sądu, nazywam się Glutaminian Sodu. Nikt nie chce się przyznać, że mnie lubi. Pewnie to przez tego GLUTA, ale co ja za to mogę, że mnie tak nazwano?
-  Ile pan ma lat? Proszę też podać imiona rodziców.
- Jako Glutaminian Sodu urodziłem się w 1908 roku. Moim ojcem jest Kikunae Ikeda, z zawodu chemik. Mojej matki, Listownicy Japońskiej nie pamiętam, ale ojciec ciągle o niej mówił "wodorost", albo "kombu". Pocieszał mnie jednak, że odziedziczyłem po matce wszystko co najlepsze, i że mama  nie jest nam już potrzebna, no i, że dam sobie w życiu radę. Tatko w swoim laboratorium mówił o mnie Sól Sodowa Kwasu Glutaminowego.
- Zatem ma pan ponad sto lat i, jak widać, jest pan w doskonałej kondycji. Czym się pan zajmuje?
- Proszę wysokiego sądu! Doprawdy nie wiem co ja tu robię, dlaczego jestem oskarżany o tyle zła i to przez ludzi, którzy tak naprawdę bardzo mnie lubią i na co dzień korzystają z mojej pomocy.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rzecz o warzeniu kiszonej kapusty


Jesienią i zimą, gdy jest już zimno i paskudnie, a nam brakuje energii, kapusta kiszona aż prosi się o to, by ugotować ją jako dodatek do obiadu (np. kapusta zasmażana, kapusta z pieczarkami, kapuśniak - zupa) czy samodzielne danie, czyli bigos. Oczywiście, surowa też jest bardzo smaczna i zdrowa, pełna witamin, potasu, wapnia i fosforu oraz naturalnych przeciwutleniaczy i bakterii pożytecznych dla naszego układu pokarmowego. Polana niewielką ilością oliwy czy oleju (dla złagodzenia kwaśnego smaku i lepszego przyswajania witamin) jest świetnym i błyskawicznym w przyrządzeniu dodatkiem do np. ryby z ziemniakami. Jednak dla wrażliwych żołądków surówka z kapusty kiszonej może być sporym wyzwaniem ze względu na niskie pH (czyli kwaśność).
By skrócić rozważania na temat czy zdrowsza jest kapusta surowa czy gotowana, proponuję odwołanie się do swej intuicji poprzez wizualizację surówki a następnie kapusty ugotowanej i... przygotowanie tego co podpowie nam (w danym momencie!) niezwykle czuły instrument jakim jest nasz organizm - "ślinotok powizualizacyjny" powinien być wskazówką wartą wzięcia pod uwagę  :-D . Wychodzę bowiem z założenia, że jeśli mam na coś wielką ochotę, odczuwam ogromny apetyt, to znaczy, że właśnie tego potrzebuję. Innymi słowy, nie dam się katować wymyślnymi dietami, które tworzą... inni ludzie. Nie znoszę też jednostajności. Rozmaitość jedzenia jest akurat atutem, który pozwala najlepiej uzupełniać ewentualne niedobory jadłospisu.
 Dodam jeszcze, że kapusta uchodzi za najzdrowszą jarzynę, nie mającą sobie równych pod względem właściwości leczniczych (i profilaktycznych) i nawet poddane obróbce termicznej zachowuje ich sporo. Na końcu wpisu podaję kilka linków dotyczących właściwości tej jarzyny (spożywanej na surowo) tudzież tego warzywa, spożywanego po akcie warzenia.
Zatem, jeśli Twoja wizualizacja wskazuje na kapustę gotowaną - możesz czytać dalej  :-)

wtorek, 30 września 2014

Bal u króla, czyli co Cię ubiera?



Wkrótce nadejdzie Twój wielki dzień! Właśnie otrzymałaś zaproszenie na królewski bal. Panny niezamężne mogą liczyć na rękę następcy tronu, mężatki też się cieszą, bo zaszczyt to wielki - będzie okazja do nawiązania lub odnowienia znajomości w sferach, a przynajmniej do prezentacji w pełnej krasie (czytaj: niechaj wszystkie spuchną z zazdrości).
Pytanie kluczowe - w co się ubrać? Oczywista konsternacja i jęk zgrozy w stylu "Nie mam co na siebie włożyć!!"-
Ale nie martw się! Król w swej dobroci i szczodrobliwości każdej zaproszonej pannie i niewieście oferuje pokaźną sumkę na skompletowanie odpowiedniego stroju. Zatem nie musisz przejmować się kosztami, możesz wybierać, przebierać! Tylko jak to sensownie zrobić?
 
Opcja pierwsza: błyszczeć, błyszczeć, oślepić wszystkie inne, olśnić królewicza!
Jaką suknię wybierzesz spośród dwóch identycznych - złotą czy srebrną?   Odpowiedz bez zastanawiania.

Opcja druga: uwieść, olśnić, ale bielą!   A jaki odcień bieli byś wybrała: śnieżnobiały, mleczny, ecru czy kość słoniową?  Który z nich najbardziej Tobie by odpowiadał, pasował?
A może czerwień? W takim razie - w jakim odcieniu? Czystym i żywym; nieco spokojniejszym, jakby spłowiałym, wpadającym w malinowy, czy może w odcieniu ceglastym lub rudawym?
Wolisz błękitny, ale jaki odcień? Lodowaty (czysty), bardziej pastelowy, czy może ten bardziej stalowy, albo raczej morski?
A w ogóle to jakie kolory lubisz? Zimne, mocne i czyste? Czyste, ale nieco spłowiałe? A może wolisz kolory ciepłe, złamane, kolory ziemi?

czwartek, 14 sierpnia 2014

Wywiadówka u Bożenki - o przymiotach zmywarki



Pamiętacie historyjkę sprzed dwóch czy trzech lat, ponoć autentyczną, która obiegła niemal cały świat? Otóż nauczycielka w amerykańskiej szkole podniosła larum z powodu kilkuletniego dziecka, które nie przyniosło ze sobą śniadania. Wszczęte dochodzenie na wyższym szczeblu (kontakt z rodzicami) wykazało, że tego dnia akurat wszyscy trochę zaspali i wyprawiając dziecko do szkoły, rodzice nie zdążyli umyć pojemnika na śniadanie swego potomka w zmywarce. Na ręczne umycie śniadaniówki rodzice się NIE ZDECYDOWALI...
Kiedy to usłyszałam w radiu zaśmiałam się z niedowierzaniem (jak można nie umyć pojemnika w zlewie???), ale odkąd mam zmywarkę, zwrot ZDECYDOWAŁAM się umyć coś tam wszedł do stałego użytku  :-P . Obecnie więc DECYDUJĘ się umyć np. drewnianą łyżkę, którą za chwilę będę potrzebować, opłuczę talerzyk oprószony okruchami chleba czy biszkoptów, a nawet umyję garnek, taki wiecie, tylko trochę brudny - wystarczy przetrzeć myjką z płynem i opłukać. Wolę umyć jeden garnek, który zająłby dużo miejsca w zmywarce niż stos tłustych talerzy i pęk sztućców.
        Zakontraktowanie Bożenki okazało się strzałem w dziesiątkę. Minął już ponad rok odkąd zamieszkała w mojej kuchni, czas więc na wywiadówkę z lekkim psychologicznym akcentem (jak zmywarka wpłynęła na me psyche. Zaznaczam, że wcześniej nie posiadałam takiego przybytku).

środa, 23 lipca 2014

Pekińskie gołąbki - znaczy szybkie


 Dziecięciem będąc nie przepadałam za gołąbkami, głównie za sprawą kapusty, której to liści (grubych, włóknistych nerwów) zgryźć nie mogłam. Nie cierpiałam też grożącej rozbryzgami szamotaniny z nitką, którą obwiązany był każdy gołąbek, by nie rozpadł się w czasie gotowania. Jednak sam smak gołąbków (mielonego mięsa z dodatkiem ryżu oraz delikatnej (czytaj: należycie ugotowanej) kapusty bardzo mi odpowiadał. Jeśli chodzi o moją samodzielną już, kuchenną "karierę", realizacja przedsięwzięcia pt. "Gołąbki w kapuście" ograniczała się do pojedynczych zrywów w ciągu... dekady. Dlaczego?
Problem pojawiał się na samym początku - z kapustą. Żeby ze "zwykłej" kapusty wyszły gołąbki, głowa musi być dość duża. Teoretycznie (wg przepisu) powinna być to główka kapusty o wadze półtora kilo. Nigdy takiej nie udało mi się kupić - zawsze miała ze dwa albo więcej. Jak większa - to znów był problem z jej średnicą (by zmieściła się go gara celem sparzenia liści we wrzątku). Wycięcie głąba to kolejne wyzwanie (trzeba uważać na tętnice  ;-P ), konieczne jednak, by w miarę bez uszczerbku odejmować liście (tak i tak niejeden się przerwał). Oj, nie będę już dalej ciągnąć tej historii, dodam tylko, że łatwiej szło z kapustą włoską niż białą (zwaną cukrową).
Drugi problem polegał na tym - przez ile dni można chcieć jeść gołąbki?? No, jak się zrobiło z dwóch kilo kapusty, to ze cztery dni. Nawet najlepsza potrawa może obrzydnąć w dniu czwartym.
Trzeci problem związany był z pacholętami, które nadzienie gołąbków, owszem, przełknęły (z ziemniakami i sosem), ale kapustę skwapliwie... oddawały. Na co więc potrzebny był mój wysiłek?