Służba się rozbisurmaniła i w świat rozeszła, trudno - takie czasy... Ale kogoś do pomocy mieć muszę!
Dałam więc anons, że do zmywania naczyń przyjmę na stały kontrakt. Tak zdecydowałam przeliczywszy z kalkulatorem w ręku, ile to czasu zabiera mi codzienne zmywanie. Wyszło na to, że moja doba trwa nie 24, lecz zaledwie 23 godziny (plus minus kilka minut), a wiadomo - czas to pieniądz. Postanowiłam zatem... kupić czas. Ledwie wieść rozesłałam, a już zaczęły sypać się kuszące oferty, szczegółowe CV, często poparte referencjami. Nic, tylko wybierać, przebierać i... się zdecydować. Starających się o stanowisko było co najmniej kilkanaście. No nie dziwię się, w końcu praca regularna (co najmniej kilka razy w tygodniu, ale dzień czy dwa wolnego gwarantuję), tzw. wikt i opierunek zapewniam, uciążliwa nie jestem (wystarczy pozmywać raz na dwa dni), zatem kto by nie chciał dla mnie popracować? Tym razem to ja znalazłam się na pozycji pracodawcy i, choć to całkiem przyjemne, na mnie też spoczęła odpowiedzialność, by wybrać najlepszą kandydaturę, na jaką mnie tylko stać, ale też należycie odpowiadającą moim wymaganiom - ma pracować sprawnie i wydajnie, szybko i nie urządzać żadnych fochów, nawet jeśli miałaby się brać za zmywanie w środku nocy. Moją uwagę zwróciła jedna kandydatka. Wiedziałam, że pochodzi z tzw. dobrej rodziny i prawdopodobnie można jej zaufać. Chciałam też żeby była szczupła, w końcu kuchnia niewielka nawet dla mnie samej, więc we dwie musimy się przecież jakoś bezkolizyjnie pomieścić (przecież nie każę jej gotować!). Zaprosiłam więc pannę B. na rozmowę kwalifikacyjną. Pytam, jak ma na imię.
- Boż... - ledwie dosłyszałam. Wydała mi się bardzo cicha i spokojna. Spodobało mi się to.
- Aaa, Bożenka? Śliczne imię, dzisiaj już rzadko spotykane - domyśliłam się inteligentnie i poczułam rosnącą sympatię do onejże. Szczuplutka, czyściutka, cichutka, widać było, że dobrze zorganizowana, no i chętna do pracy. Coś mi mówiło, że "dziewuszka" zna się na rzeczy i jeśli ją zakontraktuję, okaże się wielką pomocą. No i te referencje! Ta rodzina!! Z uśmiechem pytam jednak dalej:
- Czy wycierać umie?
- Umiem, pięknie wysuszę i wypucuję, aż będzie lśniło, psze pani! - przytaknęła gorliwie.
- A zimna woda do zmywania, to by jej przeszkadzała, co? - badam dalej, szukając dziury w całym.
- Nie, nie będzie przeszkadzać, psze pani! A jak trzeba będzie ciepłej, to ja sama ugrzeję szybciutko i nie będzie kłopotu!
- A wodą ty nie będziesz mi szastać?? - nacieram.
- Ależ skąd, psze pani, ja naprawdę oszczędna jestem! I robotna!
Patrzę, mierzę ją wzrokiem od stóp do głów (a co, wolno mi!), a ona stoi skromniutko, niemal dygając nóżką. Ładne liczko ma, myślę, młodziutka taka i świeża, a przy tym naturalna i, co tu dużo mówić - widać, że ma bogate wnętrze. Rzekłam jednak, że odpowiedź dam za kilka dni, w końcu muszę być sprawiedliwa i dać szansę innym kandydatkom. Jeszcze bym ją rozpaskudziła tym swoim wybuchem sympatii lub, w zaślepieniu, obdarzyła nadmiernym zaufaniem. W końcu kwota, jaką wymieniła za swój kontrakt, wydała mi się nieco naciągana. Muszę sprawdzić rynkowe ceny takich kontraktów i oferty pozostałych kandydatek - usprawiedliwiałam się w duchu. No i to, że ona taka cichutka i spokojna (a może cicha, bo sepleni czy co?) będzie miało dla mnie jakieś znaczenie? Właściwie czułam, że to nieistotne, bo to ja będę od gadania, a ona od robienia, czyż nie?
-Dobrze, ja poczekam, psze pani - zaszemrała moja cicha faworytka, oczywiście, nieświadoma mojego zainteresowania.
-To jeszcze nad swoją ceną się zastanów, kochanie - powiedziałam dobrodusznie, kończąc tę całkiem miłą pogawędkę.
W tym czasie podjęłam też poważne przygotowania, by dobrze ulokować moją nową służkę (przecież nie mogę dopuścić, by kiedyś się rozmyśliła i wyprowadziła, prawda?). Postanowiłam tak wygospodarować miejsce, by nawet spać mogła w kuchni, zawsze w gotowości do pracy. No bo to, że będzie zmywać raz dziennie nie oznacza, że zawsze o tej samej godzinie, prawda? Ponieważ odtąd nie miałam już zajmować się tematem brudnych garów, talerzy, sztućców, szklanek, miseczek i kubków, pomyślałam sobie: po co mi zlew dwukomorowy? Jeśli Bożenka (czy jakaś inna, choć była to raczej gra pozorów na zwłokę) będzie zmywać, to niech sobie radzi w jednej komorze, jak taka mądra i zorganizowana. I tak zrobiłam, he he. A żeby zanadto się nie zorientowała, przy tej okazji zarządziłam remont kuchni tudzież wymianę umeblowania. A co, wszak nowego "domownika" trzeba przyjąć z honorami :-). Meble kuchenne chciałam mieć białe, zatem Bożenka niech zmywa w białym kitelku (w CV napisała, że ma dwa fartuszki do wyboru: biały lub szary; "srebrny", jak go nazywała), żeby wtopiła się w koloryt kuchni (po co miałaby się rzucać w oczy? Jeszcze jakieś zawistne oko wypatrzy, że służbę najęłam. W dzisiejszych czasach!?).
Remont kuchni, niestety, przedłużał się w nieskończoność. Mogłam go uskutecznić tylko jednym chłopem pańszczyźnianym, który za wikt, opierunek i parę innych wygód doczesnych zgodził się na robotę (w zasadzie nie miał wyjścia). Nie powiem złego słowa - chłop przyłożył się do pracy (chociaż trzeba było go stale doglądać; wiecie - "Pańskie oko konia tuczy", a czasem i pomyślunkiem wesprzeć), ale czasu mógł poświęcić niewiele - raptem po kilka godzin dzienne do późnego wieczora. Rankiem chłop znikał, a przepytywany po powrocie, twierdził, że wychodzi zarobić na chleb. Wydawało mi się to dziwne, przecież karmiłam go dobrze, chleba i ciepłej strawy nie żałując. No, ale upierał się, że tak być musi, więc nie dyskutowałam, coby go nie wnerwić.
Bożenka tymczasem zaszyła się na swej stancji i grzecznie czekała na moją odpowiedź.
Były to dla mnie naprawdę dwa ciężkie miesiące - pełne niewygód, pyłu i hałasów, słowem - mitręga. No, ale to nie Ameryka. Tam to jest dopiero! Sama widziałam:
Jadą, przyjeżdżają. Puk, puk i cała żywa zawartość domu wysypuje się na zewnątrz. Hello, hello, buzi, buzi, jak tam, co tam. Obraz nędzy i rozpaczy, który czasami budził mą zazdrość (ale cóż, taki standard w tej Ameryce) i zaraz pa pa i hulanki w Disneylandzie! Potem efektowne jebudu i bungalow rozwalony. Łup, łup, cyk, cyk, cyk i już stoi piękna nowa landara, w której mogłabym odbywać dożywotni areszt domowy. Szast, chlast, prast i już jest luksusowo wyposażona w każdym szczególe. I to wszystko w jeden tydzień! Siódmego dnia zajeżdża limuzyna i się zaczyna: "Oh, my God!" nieskończoną ilość razy. Wszyscy, za każdym razem, jakby się umówili - zamiast zwyczajnie z radości wyskoczyć ze skóry, tudzież oślepnąć na skutek olśnienia zastanym widokiem, wstydliwie zakrywają usta i jęczą lub płaczą (chyba za swoim starym domem, ale mówi się trudno - trzeba brać co dają).
A ja co? Nawet na karuzeli nie byłam, eh!
No, ale w końcu dwa miesiące jakoś minęły i zobaczyłam światełko w tunelu: nowe płytki na ogipsowanych ścianach, nową podłogę, oświetlenie i zmontowane meble. Jeszcze nie wszystko było skończone, ale zdecydowałam dłużej nie zwlekać. Zwłaszcza, że Bożenka skruszała nieco i zaproponowała promocyjną cenę kontraktu. Tak więc się dogadałyśmy. Postanowiłam (czasowo?) dopuścić ją do ciepłej wody, jako że z kranu i tak leci, to co jej będę żałować (powiedziała, że będzie traciła mniej energii). Tak sobie wykombinowałam, że jak mniej się wysili, to mnie jej utrzymywanie taniej będzie kosztować.
O tym, czy tak się stało oraz o poczynaniach Bożenki napiszę za czas jakiś. Tymczasem popatrzcie na moją nową służkę. Czyż nie jest śliczna?
Moja Bożenka - szczuplutka, czyściutka i taka cicha. Zażyczyłam sobie żeby miała biały fartuszek. I ma! :-) |
Bożenka - widać, że ma bogate wnętrze, prawda? |
Nie wiedziałam, że teraz tak się pisze to imię. A ja myślałam, że Bożenka troszkę sepleni... :-) |
I mam do Was prośbę. Doradźcie, proszę, jak ją karmić (dobrze, ale tanio), żeby zanadto budżetu mi nie obciążyła?
I czy dobrze zrobiłam pozwalając jej korzystać z ciepłej wody?
W każdym razie bardzo się cieszę, że Bożenka zamieszkała u mnie. Wreszcie będę miała kogoś do pomocy :-)
O tym, jak Bożenka sprawowała się w czasie, napisałam ponad rok później w poście Wywiadówka u Bożenki - o przymiotach zmywarki.
124.290
Bardzo fajny styl pisania;))
OdpowiedzUsuńJa tez mam Bosh(enkę), tylko moja nie taka szczuplutka ;)
OdpowiedzUsuńUżywam tabletek, soli i nabłyszczacza z Lidla. Teraz chcę kupić proszek zamiast tabletek, bo ponoć ekonomiczniejszy.
nie doradzę Ci w kwestii obsługi, ale post jest cudny :) A Bożenka zaiste śliczna, oby Ci ładnie służyła:)
OdpowiedzUsuńhahahaha dobre! dałam sie nabrać :P
OdpowiedzUsuńMam identyczną. Korzysta z zimnej, więc tu nie podpowiem. Mniej energii, ale woda ciepła droższa, musiałabyś sobie to wyliczyć, żeby się przekonać :)
OdpowiedzUsuńKarmienie - szukać promocji na tabletki, zaleca się osobno tabletkę, osobno nabłyszczacz i osobno sól. Sól i nabłyszczacz możesz spokojnie kupić w lidlu, są ok i lepsze niż np. z rossmana.
W lidlu też od czasu do czasu pojawiają się w ramach akcji porządkowych saszetki do mycia zmywarki, 4 sztuki w pudełeczku za chyba 8 zł - warto:)
Tabletki natomiast polecam kupić finisha albo somata, wystarczy pilnować promocji - ostatnio kupiłam w biedronce 90 sztuk finisha za 30 zł :)
Gratuluję zakupu i życzę zadowolenia :)
Również bardzo chwalę sobie to urządzenie :) Oszczędza czas... mojemu mężowi ;) Używam do niej tabletek do zmywarek typu "wszystko w jednym".
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuńja moja B 'karmie' tylko zakaska ;-)
(detergent wsypuje tylko do pojemnika przeznaczonego do mycia wstepnego, dzieki temu jest gruntownie wyplukane a ja bardzo nie lubie swiadomosci obecnosci chemikaliow na naczyniach; nie stosuje tez zadnych nablyszczaczy itp)
powodzenia
A
Kupuję kapsułki Lidlowe i wrzucam bezpośrednio do koszyka, nie do tej "półeczki" na kapsułi.
OdpowiedzUsuńLepiej się rozpuszcza.
Należy pomoc kuchenną raz na czas solidnie wyczyścić, a co każde zmywanie przepłukać filtry (wówczas lepiej będzie domywać, a słyszałam że ma to wpływ również na ograniczenie korozji na sztućcach).
Makabryczny wstęp :P ale o takiej gosposi to ja też marzę ;)
OdpowiedzUsuńPost genialny :)
OdpowiedzUsuńCo do Bożenki... Nie znam, bo ja mam dużego, grubego Aristonka, hahaha... Ale kocham go miłością bezgraniczną, bo sprawił, że moje życie jest piękniejsze. Co do pielęgnacji... Czytam tutaj o soli i nabłyszczaczu z Lidla... Muszę spróbować. Sama stosuję tabletki, sól i nabłyszczacz firm Somat i Finish. I tutaj też radzę polować na okazję, bo często się zdarzają w Biedronce czy Kauflandzie. Mniej więcej co miesiąc używam też płynu do mycia zmywarki. Nie zapominam o czyszczeniu filtra, bo jednak u mnie ma to wpływ na jakość mycia. Życzę udanej współpracy :))
Bardzo dziękuję za wszystkie miłe komentarze i porady - z pewnością skorzystam :-)
OdpowiedzUsuńMoja myje na zmianę lidlowymi i somatu ale czasem mi się zdaje,ze z Lidla lepsze :)
OdpowiedzUsuńUbawiłam się setnie czytając :D moja pomoc ma już siedem lat i dobrze się sprawuje.Myje raz na 2-3 dni jako,że jest nas dwoje ale kiedy pełna chata to jest nieoceniona mimo,ze pracuje wtedy i dwa razy na dobę :D
Niech Ci służy ta Boschenka jak najdłużej oczywiście bezawaryjnie pozdrawiam :)
Jak miło czytać, gdy ktoś potrafi pisać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńależ się szykowałam żeby Ci dowalić za Twoje wywyższanie się :) Pomyślałam co za baba beznadziejna, dać odrobinę przewagi i już pławi się w poniżaniu. Ciszą się ze Bożenka to maszyna :)
OdpowiedzUsuń