Taaak, no to pięknie! - podsumowałam sytuację tuż po wyjęciu z lodówki piersi kurczaka przeznaczonej na obiad tamtego dnia. Oto trafiła mi się jedna z niewielu okazji, by ugotować obiad tylko dla siebie: co chcę i w dogodnym momencie. Oczywiście, zajęta ciekawszymi sprawami, przeciągałam przystąpienie do pichcenia w nieskończoność. Ale w końcu stało się - grelina, której nagłego pojawienia się, jak zwykle, w takich okolicznościach nie przewidziałam na czas - gdyby wchodziła drzwiami, zrobiłaby to z takim impetem, że aż tynk by poleciał, przyprawiając mnie o stan przedzawałowy, dopadła mnie znienacka, niepostrzeżenie i... nieproszona. Szczerząc kły i śliniąc się, w dodatku nacierała z coraz większą mocą.
Rzuciłam się w popłochu do kuchni z usilnym zamysłem, że wytrzymam (nie będę niczego podjadać) do czasu aż "raz-dwa" ugotuję to co sobie zaplanowałam: pierś kurczaka z warzywami na patelnię (pół paczki ostało się w zamrażalniku - upatrzyłam je sobie zawczasu) z ryżem i chińską przyprawą.
Strome schody, żeby nie powiedzieć przepaść, zaczęły się jednak natychmiast. Oto uświadomiłam sobie z niezwykłą jasnością i niemałą goryczą porażki, że zanim zawrze woda, a potem przez jakiś kwadrans ugotuje się torebka ryżu, będzie już (dla mnie) za późno, czyli sczeznę gotowa zjeść własne kapcie. Do tego, gdy przetrząsnęłam zasobnik z przyprawami, okazało się, że przyprawa do potraw chińskich (jakakolwiek!) wymeldowała się już jakiś czas temu, co przeoczyłam. O wyjściu do sklepu nie było już mowy. Grelina warczała groźnie. Zatem pozostała mi tylko opcja: czym chata bogata...
Co tu zrobić? Ryżu już nie ugotuję, bo będzie to trwało wieczność, z aromatycznej potrawy chińskiej (mięso z warzywami) również nici, bo bez odpowiedniej przyprawy wyjdzie mieszanka bez wyrazu. A wyrazu domagała się grelina - niby łasa na wszystko, a jednak perfidnie wybredna.
Przypomniałam sobie jednak swoje olśnienie przy okazji naprędce upichconej fasolki po bretońsku i postanowiłam złapać byka za rogi.
- Słuchaj no, grelina, a co ty byś zasugerowała? - zapytałam wprost nieproszonego gościa.
O dziwo, otrzymałam bardzo konstruktywną odpowiedź i natychmiast mogłam przystąpić do aktu... tworzenia.
- Zamiast ryżu ugotowałam makaron, z tych o krótkim czasie gotowania (4 minuty od wrzucenia do wrzątku zamiast kwadransa, którego potrzebowałby ryż)
- Zamiast nieobecnej przyprawy do potraw chińskich wykorzystałam przyprawę do gyrosa, którą obficie posypałam mięso (i polałam odrobiną oleju) i po chwili już smażyłam na patelni.
- Mieszankę warzyw "chińskich" bez wahania dodałam do obsmażonych kawałków kurczaka i dusiłam przez kilka minut w czasie, gdy makaron jeszcze się gotował). W ostatniej chwili na 1-2 minuty odkryłam patelnię i nieco odparowałam zawartość.
- Najdłużej gotowała się woda na makaron - przygadała mi grelina, całkiem udobruchana jednak smakowitym widokiem i aromatem błyskawicznie przygotowanego obiadu. - Bystra dziewczyna - rzuciła jeszcze i ostatecznie zamilkła.
Morał z tego taki:
Jeśli posiadasz dostęp do choćby 2-3 lubianych składników, lub w lodówce posiadasz jakiś półprodukt, do którego wystarczy "dorobić cokolwiek", na dodatek posiadasz w zasobach (a miej koniecznie!) jakąś wyrazistą przyprawę, którą lubisz, to wierz mi - gdy zacznie ścigać Cię grelina, czyli wilczy głód, okaże się, że potrafisz naprędce wymyślić oraz przygotować smakowity posiłek, o którym wcześniej Ci się nawet nie śniło. I to bez wertowania książek kucharskich, lecz polegając wyłącznie na własnej intuicji. Wiem coś o tym.
Co to właściwie było? Chińskie warzywa z kurczakiem w zupełnie niechińskiej przyprawie z... nieryżowym makaronem. Czymkolwiek to było - mnie smakowało wybornie :-).
Obok zdjęć upamiętniających ową dość oryginalną potrawę przedstawiłam zdjęcia "zwykłego" gyrosa przygotowanego w warunkach domowych - kawałki mięsa drobiowego wymieszane z przyprawą oraz odrobiną oleju usmażone po prostu na patelni i podane z ziemniakami oraz surówką. Nic takiego, ale aromatyczna, wyrazista przyprawa nadaje ton zupełnie niewymyślnemu daniu.
O, właśnie! Natknęłam się na ciekawą stronę poświęconą przyprawom (skład, historia, przeznaczenie, ciekawostki). Zdziwiłam się nieco, że jedna z moich ulubionych przypraw, curry, to mieszanka, a nie sproszkowana część rośliny ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz