Oprócz pierwotnej książeczki pt. "Dieta życia" Mai Błaszczyszyn, polskiego wcielenia Diamond'ów, posiadłam (swego czasu) jeszcze cztery broszurki poświęcone każdej z pór roku (wydane w 1992 r.), których treść chciałabym pokrótce omówić. Owszem, chodzi mi o ich recenzję, ale w szerszym znaczeniu, ze szczególnym uwzględnieniem mojej intuicyjnej interpretacji diety życia. Uważam, że warto to zrobić, zwłaszcza, że prawdopodobnie uda mi się tego dokonać za jednym podejściem.
Lekturę książeczek zaczęłam z dystansem i nastawieniem krytycznym (zaskoczyło mnie to!), bo takie po latach teraz odczuwam. Chyba będzie jazda! Zwłaszcza, że odświeżyłam kontakt z nimi metodą szybkiego czytania na zasadzie: weź książkę w rękę i przez 2-3 minuty kartkuj ją, oglądaj, czytaj urywki, które przykują Twój wzrok, obejrzyj okładkę, spis treści, a nadspodziewanie dużo się o niej dowiesz. O niebo więcej niżby wcale nie wziąć jej w rękę :-) . Ta chwila poświęcona książce jest przecież decydująca np. w księgarni - przesądza o zakupie lub odłożeniu na miejsce. Zaznaczam jednak, że swego czasu całkiem dokładnie je zgłębiłam, choć i wtedy raczej nie wdrożyłam w życie przepisów w nich zawartych. Teraz zaciekawiło mnie czemu tak się stało.
Podczas lektury, najbardziej zwracałam uwagę na treść wstępów "Od autorki", gdyż tam chciałam znaleźć uzupełnienia, uściślenia (lub zmiany) dotyczące prezentowanej diety.
Cykl rozpoczyna "Jesień", więc od niej zacznę by nie zaburzyć chronologii wydawnictwa. Co nowego w porównaniu z pierwowzorem?
- Owoce nagle zaczęły ociągać się z opuszczaniem żołądka (pierwotnie po 20-30 minutach z wyjątkiem daktyli i bananów i owoców suszonych (45-60 min), teraz dopiero po 30-60 !!)
- Nieco(?!) zmieniła się drabina energetyczna, bo :
Listę przepisów rozpoczynają cztery zupy surowe jako "nieznane u nas danie. Ale sądzę, że warto spróbować, gdyż spełniają zasady Diety Diamondów - jak najwięcej produktów w stanie surowym, z dużą zawartością wody". Na tym koniec wyjaśnień(!) i np. dziwna zupa pomidorowa z dodatkiem ogórka świeżego (!) lub kwaszonego (całą witaminę C zawartą w pomidorach trafi szlag - taki "zjadliwy" jest zielony ogórek). Później przepisy na trzy sosy do sporządzenia na bazie cebuli "drobniutko pokrojonej lub utartej na tarce" (kucharko, moja Ty kochaniutka, wróć z tego Paryża!!)
http://www.facebook.com/WILQSUPERBOHATER |
"Zima" - tu złagodzenie wymogów: "w przepisach (...) kilka niezbyt zgodnych z zasadami DŻ.(...) Przecież miliony ludzi żyje niezgodnie z dietą i stylem życia". Następnie "dla dobra moich czytelników" podaje tabelę dr med. Wernera Kollath'a, z której wynika, że żywność w kolumnie 1 jest najzdrowsza, a im bliżej kol. 6 tym gorzej. Potem 12 stron cytatów z listów czytelników "bla, bla" i na koniec znowu powtórka DŻ w skrócie plus kolorowy schemat kołowy "co z czym łączyć, a czego nie" zamiast wcześniejszej tabeli oraz zagajenie dot. przepisów, z których "niektóre nadesłane zostały przez Czytelników, którzy wreszcie zaczęli odpowiadać na mój apel..." A przepisy to kuchnia bezmięsna i tyle, często nawet trochę dziwna np.: ogórki kiszone i świeże (lub mrożone!) w proporcji 2:1, z olejem, przybrane pietruszką, pomidorem lub czerwoną papryką. Hm.
"Wiosna" - ee
"Lato" - eee
No, sorry, straciłam cierpliwość. Szkoda mojego i Twojego czasu na roztrząsanie czegoś, co da się skwitować w trzech zdaniach. Jeszcze wyjdzie na to, że strzeliłam sobie w stopę, propagując dietę intuicyjną opartą na założeniach diety życia. A tak nie jest, pod warunkiem, że dalej będę (będziesz) trzymać się swojej intuicji oraz zdrowego rozsądku.
Wnioski (moje) są takie:
- W kolejnych wstępach jest coraz więcej cytowanych listów oraz cytatów własnych Autorki, która gęsto się tłumaczy z tego co wcześniej napisała i z czego często zgrabnie się wycofuje lub zapewnia, że przecież nikogo do niczego nie zmusza, czyli właściwie "róbta co chceta"
- Przepisy są albo żywcem wyjęte z kuchni jarskiej (ale nie tylko), albo dziecinnie proste, albo czasochłonne, a najczęściej co najmniej dziwne (np. marchew z pieczarkami w bulionie lub obsmażone banany zapiekane w szynce)
- Właściwie nic nie uzasadnia powodu, dla którego owe broszury zostały wydane, bo skrótowo została tylko powtórzona treść pierwotnej książki plus kilkadziesiąt przepisów opatrzonych kolorowymi zdjęciami. Poza jednym.
- Przypuszczam, że gdybym przygotowała menu wzięte żywcem z owych broszurek i zaprosiła Panią Błaszczyszyn na przyjątko zorganizowane na Jej cześć, to po pierwszych "ą" i "ę", gdybyśmy przeszły szybciutko do drugiego etapu znajomości, czyli na "a" i "e" (przesympatyczna, jak mniemam na podstawie zdjęć), Pani Maja zapytałaby mnie, czy aby nie mam cośkolwiek mniej zdrowego na ząb, bo ogólnie jest "za", a nawet "przeciw", ale... akurat chętnie by "zgrzeszyła".
--------------------------------------------------------------------------
Statystyka dot. serii broszur - ilość stron / ilość stron wstępu / ilość przepisów / ilość stron reklamowych:
Jesień - 44 strony / 8 stron wstępu / 30 przepisów / 3 strony reklam
Zima - 53 strony / 19 stron wstępu / 32 przepisy / 10 stron reklam
Wiosna - 61 stron / 15 stron wstępu / 45 przepisów / 3 strony reklam (w tym wykorzystano oba wnętrza okładek)
Lato - 57 stron / 15 stron wstępu drobnym drukiem (!) / 37 przepisów / 6 stron reklam
Żadna nie posiada ceny; wszystkie wydane przez Spółdzielczą Agencję Reklamową SPAR Spółdzielnia Pracy Dziennikarzy.
Przy okazji przypominam, że od przyszłego roku ruszam z tematem oznaczonym etykietą Rok Obiadowy. Nie będzie pretendować do tytułu "Najzdrowsza Kuchnia Świata".
Będzie normalnie, domowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz