Wprawa czyni MISZCZA :-P |
Miałam dobrze - moja Mama gotowała bardzo smacznie i choć ja, odchodząc z domu na swoje niewiele potrafiłam, wiedziałam przynajmniej do jakich smaków dążyć. W domu rodzinnym wyrosłam w przekonaniu, że smakowite jedzenie jest ważnym elementem życia, po prostu musi być dobrze przyrządzone z produktów wysokiej jakości i apetycznie podane. Tyle i tylko tyle, żadne tam wygórowane ambicje czy egzotyczne potrawy.
Dlatego mam zamiar pisać:
Zaznaczam, że gotuję, bo lubię dobre i urozmaicone jedzenie, ale stanie przy garach nie jest moją największą pasją, mam też sporo innych spraw na głowie. Co nie znaczy, że jestem w kuchni gościem. Przyznaję, że nieobce są mi chwile, gdy zapuszczam korzenie przy piecu, aczkolwiek w natchnieniu nie zdaję sobie z tego sprawy. W każdym razie z zasady, odżegnuję się od regularnego, wielogodzinnego tkwienia w kuchni - jak trzeba i mam wenę, a zwłaszcza apetyt (ach, ta intuicja!), to gotuję, piekę i tworzę, a kiedy świat mnie woła - ograniczam gotowanie do niezbędnego minimum.
Nikogo nie namawiam do naśladownictwa i nie gloryfikuję swoich metod, każdy ma prawo mieć swoje zdanie i rację, a zwłaszcza: całe dnie spędzać w kuchni zawsze przygotowując wszystko od A do Z: bez żadnych półproduktów ze słoików, torebek i kostek (jak ja) - wolna wola.
Ogólnie popieram katering z dobrego źródła i ciągle go szukam... bezskutecznie. Póki co, muszę radzić sobie sama (nie będę się już rozpisywać o mojej kucharce, bawiącej ponoć w Paryżu), ale ponieważ co nieco okrzepłam w gotowaniu obiadów, chętnie podzielę się swymi doświadczeniami, które szczególnie dedykuję swym latoroślom oraz wszelkim chętnym kulinarnym nowicjuszom łaknącym zwykłej, acz zjadliwej strawy.
Poszukiwacze wyrafinowanych potraw wymagających ekstra składników i umiejętności nie znajdą tu nic oryginalnego, niestety. Ja gotuję na co dzień, niemal każdego dnia; w miarę możliwości staram się urozmaicać menu, ograniczając się do tego, żeby przez trzy dni nie było to samo, a przez następne trzy - coś bardzo podobnego w smaku ;-) . Tak więc gołąbki, a zaraz po nich kapuśniak - z definicji odpadają. W poście "Zupełnie racjonalne planowanie menu" wysunęłam tezę, że trudno byłoby wszystkim członkom mojej rodziny uzbierać 60 różnych dań obiadowych, które mieliby ochotę zjeść. Sama jestem ciekawa, ile takich potraw się uzbiera oraz ile "obiadodni" będzie miał Rok Obiadowy liczony w następujący sposób: obiad XX razy przeciętna (lub pożądana) częstotliwość występowania w moim domu. Zapraszam do głosowania na temat, ile razy w miesiącu (czy roku) zjedlibyście zaproponowany przeze mnie obiad. Sensowną średnią uwzględnię i odejmę od wyjściowych 365 dni. W razie braku sugestii przegłosuję sprawę sama :-) .
Począwszy zatem od przyszłego roku (okres około świąteczny jest zbyt wyjątkowy i absorbujący czasowo, bym mogła się w to już teraz angażować) spróbuję przedstawić wszystkie lubiane w moim domu obiady i na tę okoliczność ustanawiam nową etykietę postów.I jeszcze jedno - z zasady nie bawię się w obiady dwudaniowe, chyba, że zostało coś od wczoraj, a to co zaproponuję, jest na tyle sycące, że wystarczy samo w sobie. W razie czego można wziąć dokładkę.
Żeby nie było, że było o niczym, a od czegoś trzeba zacząć, podam instrukcję dotyczącą... solenia wody:
- o tym, jak gotuję zwykły rosół, smażę pospolitego schabowego, przyrządzam gulasz i inne potrawy na codzienny obiad; nic wyszukanego, byle smacznie. Amatorów flaków, robaków i ślimaków z przykrością odsyłam na inne strony, gdyż posiadam awersję
- podzielę się swoimi doświadczeniami, wiedzą praktyczną i opiszę czynności najprościej i najdokładniej jak się da, wytłumaczę jak...
- jak gotować w miarę bezstresowo, ekonomicznie i w jak najkrótszym czasie oraz uprzedzę pytania typu: a czemu to tak?... jeśli tylko domyślę się, że jakaś kwestia może budzić wątpliwości. Jeśli się nie domyślę, zalecam postępować zgodnie z podanymi wskazówkami, przyjmując za dobrą monetę odpowiedź domyślną "Bo tak!" :-D
Zaznaczam, że gotuję, bo lubię dobre i urozmaicone jedzenie, ale stanie przy garach nie jest moją największą pasją, mam też sporo innych spraw na głowie. Co nie znaczy, że jestem w kuchni gościem. Przyznaję, że nieobce są mi chwile, gdy zapuszczam korzenie przy piecu, aczkolwiek w natchnieniu nie zdaję sobie z tego sprawy. W każdym razie z zasady, odżegnuję się od regularnego, wielogodzinnego tkwienia w kuchni - jak trzeba i mam wenę, a zwłaszcza apetyt (ach, ta intuicja!), to gotuję, piekę i tworzę, a kiedy świat mnie woła - ograniczam gotowanie do niezbędnego minimum.
Nikogo nie namawiam do naśladownictwa i nie gloryfikuję swoich metod, każdy ma prawo mieć swoje zdanie i rację, a zwłaszcza: całe dnie spędzać w kuchni zawsze przygotowując wszystko od A do Z: bez żadnych półproduktów ze słoików, torebek i kostek (jak ja) - wolna wola.
Ogólnie popieram katering z dobrego źródła i ciągle go szukam... bezskutecznie. Póki co, muszę radzić sobie sama (nie będę się już rozpisywać o mojej kucharce, bawiącej ponoć w Paryżu), ale ponieważ co nieco okrzepłam w gotowaniu obiadów, chętnie podzielę się swymi doświadczeniami, które szczególnie dedykuję swym latoroślom oraz wszelkim chętnym kulinarnym nowicjuszom łaknącym zwykłej, acz zjadliwej strawy.
Poszukiwacze wyrafinowanych potraw wymagających ekstra składników i umiejętności nie znajdą tu nic oryginalnego, niestety. Ja gotuję na co dzień, niemal każdego dnia; w miarę możliwości staram się urozmaicać menu, ograniczając się do tego, żeby przez trzy dni nie było to samo, a przez następne trzy - coś bardzo podobnego w smaku ;-) . Tak więc gołąbki, a zaraz po nich kapuśniak - z definicji odpadają. W poście "Zupełnie racjonalne planowanie menu" wysunęłam tezę, że trudno byłoby wszystkim członkom mojej rodziny uzbierać 60 różnych dań obiadowych, które mieliby ochotę zjeść. Sama jestem ciekawa, ile takich potraw się uzbiera oraz ile "obiadodni" będzie miał Rok Obiadowy liczony w następujący sposób: obiad XX razy przeciętna (lub pożądana) częstotliwość występowania w moim domu. Zapraszam do głosowania na temat, ile razy w miesiącu (czy roku) zjedlibyście zaproponowany przeze mnie obiad. Sensowną średnią uwzględnię i odejmę od wyjściowych 365 dni. W razie braku sugestii przegłosuję sprawę sama :-) .
Począwszy zatem od przyszłego roku (okres około świąteczny jest zbyt wyjątkowy i absorbujący czasowo, bym mogła się w to już teraz angażować) spróbuję przedstawić wszystkie lubiane w moim domu obiady i na tę okoliczność ustanawiam nową etykietę postów.I jeszcze jedno - z zasady nie bawię się w obiady dwudaniowe, chyba, że zostało coś od wczoraj, a to co zaproponuję, jest na tyle sycące, że wystarczy samo w sobie. W razie czego można wziąć dokładkę.
Żeby nie było, że było o niczym, a od czegoś trzeba zacząć, podam instrukcję dotyczącą... solenia wody:
- sól jest niezdrowa, w nadmiarze zwłaszcza, lecz bez niej potrawy są mdłe. Korzystam z soli kamiennej z mikroelementami, ponoć zdrowsza.
- słoność wody zależy od proporcji - im słabszy roztwór soli (czyli większa ilość wody), tym woda będzie mniej słona
- lepiej nie dosolić niż przesolić, choć i na to istnieją sposoby ( w niektórych okolicznościach). Surowy ziemniak dodany do przesolonej zupy (sosu) i gotowany w niej 10 minut znacząco wchłonie nadmiar soli
- 1 łyżeczka wystarczy by posolić wodę do gotowania ziemniaków dla dwóch osób; dla czterech daję dwie lekko czubate
- do gotowania makaronu należy użyć co najmniej dwukrotnie większego garnka niż ten do gotowania ziemniaków i łyżeczkę do odmierzenia soli zamienić na łyżkę (na pół kilograma makaronu gotowanego w garnku 4-5 litrowym dodaję 2 lekko czubate łyżki soli). Makaron pęcznieje, w przeciwieństwie do ziemniaków i większa ilość wody jest pożądana, żeby się nie sklejał. No i mieszać trzeba, i gotować na małym ogniu pilnując czasu (rozgotowany jest niesmaczny i niezdrowy...)
- gotując warzywa należy dodać niewielką ilość soli (od szczypty do łyżeczki) i w ogóle gotować w małej ilości wody, zwłaszcza jeśli wywar trzeba będzie odlać. Do warzyw, oprócz soli, dodaję także cukier...
No to na podstawie ww. wytycznych mniej więcej wiadomo jak "przyprawić" choćby makaron. Poniżej przedstawiam fotkę ilustrującą jak wygląda pół kilograma makaronu po ugotowaniu:
Ten niewyszukany półprodukt może być przyzwoitą bazą do jakiegoś postnego dania, zwłaszcza gdy bardzo zależy nam na czasie. Najbardziej ascetyczną propozycją będzie podanie go z bułką tartą dodaną do roztopionego gorącego masła. Do tego, choćby kiszone ogórki i sprawa załatwiona. Oczywiście, można poszaleć dodając inne lubiane (dostępne) składniki. Smacznego!
Dodano 1.01.2013 r.
Uwaga! Założyłam już nową stronę o nazwie Rok Obiadowy.
Dodano 1.01.2013 r.
Uwaga! Założyłam już nową stronę o nazwie Rok Obiadowy.
Ile soli dodaję do ziemniaków czy makaronu - nie umiem wyliczyć, bo jak się uczyłam gotować, wszyscy mówili, żeby to robić "na oko". No i tak się nauczyłam, że chyba solę nawet mniej niż w Twoich proporcjach.
OdpowiedzUsuńNa przepisy czekam z niecierpliwością :))